Pewnego razu w Galicji …
trzy dziwne przypadki pożegnania tego świata
Ludzka śmierć i pogrzeb nie powinny być przedmiotem żartów czy sensacyjnych doniesień. Przyzwyczailiśmy się juz jednak do tego, że nie musza być traktowane śmiertelnie poważnie. Na łamach względnie poważnych pism galicyjskich relacje z miejsc przestępstw i morderstw sąsiadowały z doniesieniami z obrad galicyjskiego Sejmu i materiałami o charakterze polityczno-ekonomicznym. Można zaryzykować nawet tezę, że wiele tytułów, w tym znane nam krakowskie “Nowości Illustrowane” , nie mogły chyba funkcjonować, bez serwowania czytelnikom od czasu do czasu, historyjek kryminalnych, sensacyjek z życia towarzyskiego czy relacji z najbardziej dziwnych “wydarzeń”.
Chcąc poszerzyć TEMATY GALICYJSKIE o dodatkowe wątki, sięgnęliśmy do trzech historii, które opisywały swego czasu krakowskie “Nowości Illustrowane”. Pod umownym tytułem PEWNEGO RAZU W GALICJI, zamieszczać będziemy materiały o charakterze bardziej sensacyjnym, niż historycznym. Pamiętajmy, że podobnymi historiami żyła kiedyś spora część mieszkańców galicyjskich miast i miasteczek. Czasami, dzięki relacjom o sensacyjno-kryminalnej prowieniencji, otrzymujemy informacje o charakterze obyczajowym I historycznym. Tak przynajmniej ma się sprawa z pierwszą z przytaczanych dzisiaj relacji, gdzie pada nazwisko TRUSKOLASKIEGO, będące jednym z bardziej znanych na ziemi sanockiej.
Jest początek lutego 1906 roku. W Krakowie umiera właściciel ziemski (450 ha), poseł do Sejmu Krajowego Galicji VIII kadencji, polityk z ziemi sanockiej – Włodzimerz Truskolaski (1858-1906). Kilka dni później, w majątku W. Truskolaskiego we wsi Płonna w sanockiem, trwają przygotowania do pogrzebu. Dzień przed samym pogrzebem, z przybyłych na pogrzeb gości, śmiertelnemu zaczadzeniu, ulega dwójka młodych mężczyzn, kuzyn W. Truskolaskiego – Stanisław Leszczyński oraz Stefan Janowski. „Nowości Illustrowane” z końca lutego 1906 roku informują o tym wydarzeniu, drukując jednocześnie zdjęcie, na którym widnieją, z całkiem innej okazji, bohaterowie wspomnianej tragedii.
Tragiczna katastrofa na pogrzebie *
Wieś Płonna w Sanockiem była w zeszłym tygodniu w sobotę miejscem niesłychanie tragicznej katastrofy. W dniu tym miał się w Płonnej odbyć pogrzeb śp. Włodzimierza z Truskolasów Truskolaskiego, posła sejmowego, marszałka ziemi Sanockiej, który po ciężkiej słabości zmarł w sile wieku. Na pogrzeb zjechała bliższa rodzina i kilku sąsiadów już w piątek, reszta zaś w nocy na sobotę. Pierwszymi byli w domu żałoby brat cioteczny nieboszczyka, Stanisław z Leszny Leszczyński, urzędnik Rady powiatowej sanockiej, oraz Stefan Janowski, najbliższy sąsiad, właściciel Falijówki, a szwagier p. Leszczyńskiego. Obaj ci panowie zajęli się pogrzebem, a wieczór o godzinie 10 znużeni pracą ułożyli się do snu w pokoju, położonym w oficynach dworskich.
Nocnym pociągiem przybyli do Płonnej pp. Bronisław Leszczyński ze Lwowa (brat Stanisława), dr Jan Paygert, docent uniwersytetu, redaktor „Rolnika“, Robert Pragłowski i Wiktor Żurowski. Zaraz po przybyciu udali sią oni również do oficyn i położyli sią spać w pokoju, sąsiadującym z tym pokojem, w którym spali pp. Janowski i St. Leszczyński. W obu pokojach opalono piece — jak zawsze — węglem kamiennym. Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn wywiązał sią w nocy czad, skutkiem czego wszyscy wymienieni wyżej panowie ulegli zaczadzeniu. Służba, wszedłszy rano do pokojów, znalazła ich bez znaków życia leżących na łóżkach. Zaalarmowano natychmiast cały dwór, wzięto się do ratunku i po kilkogodzinnych usiłowaniach zdołano czteru zaczadzonym a to pp. Bronisławowi Leszczyńskiemu, dr Paygertowi, Pragłowskiemu i Żurowskiemu wrócić przytomność. Natomiast pp. Stanisław Leszczyński i Stefan Janowski, mimo lekarskiej pomocy, przytomności nie odzyskali i zmarli ku strasznej rozpaczy swych młodych żon i całej rodziny. (…)
Śp. Stefan Janowski, właściciel Falijówki i porucznik dragonów, liczył 38 lat życia i ożenił się przed 4 miesiącami z p. Gniewoszanką z Nowosielec; w najbliższym czasie miał się spensyonować i poświęcić się wyłącznie gospodarce. Zostawia żonę w stanie błogosławionym. Młodszy od niego o 3 lata Stanisław Leczyński, który był urzędnikiem Rady powiatowej sanockiej, ożenił się dopiero przed pięciu miesiącami z p. Janowską z Falijówki, siostrą śp. Stefana. (…)
Rycina przedstawia grupę uczestników uroczystości weselnej śp. St. Leszczyńskiego z p. Janowską. W pośrodku widzimy śp. Leszczyńskiego z poślubioną właśnie małżonką, na lewo w mundurze porucznika dragonów stoi śp. Stefan Janowski, a obok niego, ostatni na lewo, śp. Wł. Truskolaski, na którego pogrzebie zaszedł ten tragiczny wypadek.
***
Zupełnie inną historię spotkamy w podprzemyskiej wsi Maćkowice, gdzie w kwietniu 1908 roku, dochodzi do pogrzebania żywcem włościanina Nowaka. Całą sprawę opisały „Nowości Illustrowane” w numerze 15. Nam pozostaje zwrócić uwagę na wymienioną instytucję „oglądacza zwłok”, która rzeczywiście funkcjonowała powszechnie w Galicji i jak widać na przykładzie Maćkowic, nie była pozbawiona wad.
Tragedya w trumnie **
Straszny wypadek, którego szczegóły dreszczem mrozu przejmują każdego, zaszedł przed paru dniami we wsi Maćkowicach pod Przemyślem. We wsi tej zmarł w podeszłym wieku włościanin Tymko Nowak i został pochowany na miejscowym cmentarzu; po skończeniu zwyczajnych ceremonii religijnych, rodzina nieboszczyka i uczestnicy pogrzebu rozeszli się do domów, a na cmentarzu pozostał tylko grabarz, który trumnę zasypywał ziemią.
Podczas tej czynności posłyszał grabarz nagle jakiś głuchy łomot, dobywający się z głębi grobu, jak gdyby uderzenia w wieko trumny. Przerażony grabarz, zamiast co prędzej odkopać grób, pobiegł do miejscowego parocha, aby go spytać o radę. Ten jednak odesłał go do żandarmeryi. Grabarz istotnie zamierzał udać się do żandarmeryi, w drodze jednak spotkał strażnika skarbowego i opowiedział mu w krótkości zaszły wypadek. Strażnik udał się czemprędzej razem z grabarzem na cmentarz i tam polecił grób odkopać.
Straszny widok przedstawił się ich oczom, gdy trumnę odgrzebano. Oto „nieboszczyk” leżał obecnie w trumnie na boku, lewą rękę miał podłożoną pod głową twarz wykrzywiona przedśmiertnemi cierpieniami, całe ubranie poszarpane w strzępki, a ciało pokaleczone i pogryzione, świadczyły, jak okropne męczarnie przechodził w owej trumnie żywcem pogrzebany człowiek.
Włościanin ów bowiem nie był martwym w chwili gdy go chowano, a tylko pogrążonym w letargu. Niestety we wsi owej, jak w wielu innych, funkcye oglądacza zwłok spełniał człowiek zupełnie do tego nieprzygotowany i nadający się chyba na oglądacza bydła. A także ciemnota grabarza, który zamiast odkopać trumnę natychmiast po usłyszeniu jęków i stuków, poszedł do wsi radzić się, spowodowała ten straszny, wstrząsający wypadek.
***
Trzecia historia, przy dwóch poprzednich, wydaje się zupełnie mało sensacyjna. Przytaczamy ją jedynie jako ciekawostkę, gdyż wydaje się, że dzisiaj żadna młoda niewiasta, na taki dramatyczny gest raczej by się nie zdobyła. Rzecz miała miejsce we Lwowie, w maju 1908 roku.
Samobójstwo na grobie ojca ***
Tragiczny wypadek zaszedł przed paru dniami we Lwowie. Oto w zacisznem ustroniu cmentarza łyczakowskiego, od strony Pohulanki, usiłowała odebrać sobie życie przez otrucie się młoda kobieta, Cecylia K. Zażyła ona mianowicie silnego rozczynu fosforu. Zamach samobójczy wykonała desperatka na grobie swego ojca, zmarłego niedawno i tam pochowanego.
Trucizna działała szybko i młoda kobieta padła bez zmysłów na grób. Zupełnie przypadkowo nadbiegło w tę stronę kilkoro dzieci, które ujrzawszy ku swemu przerażeniu ciało młodej kobiety, zaalarmowały natychmiast zarząd cmentarza. Wezwano pogotowie ratunkowe, które odwiozło nieszczęśliwą do szpitala, gdzie przywrócono jej przytomność i stwierdzono nazwisko. Mimo usilnych starań lekarzy, nie zdołano młodej kobiety utrzymać przy życiu. Zmarła po długich męczarniach, wydawszy na świat przed samym zgonem zdrowe dziecię. Przyczyn desperackiego kroku, samobójczyni nie podała. Prawdopodobnie zawód miłosny i wstyd skłoniły ją do tego.
I to tym razem byłoby na tyle, tytułem wstępu, do wiadomości nieco lżejszego kalibru, jakie spotykali w prasie lokalnej niegdysiejsi galicjanie. Od czasu do czasu sięgniemy i my do tych wiadomości, aby nasi czytelnicy nie byli zbytnio znudzeni, a i sami jakiejś odskoczni czasami potrzebujemy.
* „Nowości Illustrowane” 1906 nr 8
** „Nowości Illustrowane” 1908 nr 15
*** „Nowości Illustrowane” 1909 nr 20
Pozostałe posty z TEMATÓW GALICYJSKICH: