Czasy I Rzeczpospolitej
Stolnik Przemyski
Jerzy Michał Wołodyjowski
Piotr Gdula
Pierwowzorem sienkiewiczowskiego pułkownika Michała Wołodyjowskiego był nie kto inny tylko związany z Przemyślem – Jerzy Michał Wołodyjowski – stolnik przemyski, który urodził się w Makowie na Podolu w 1620 roku i zginął w trakcie dowodzenia obrona kamieńca Podolskiego. Rodzina Wołodyjowskich, wywodziła się prawdopodobnie z prawosławnej szlachty, która w połowie XVI w przeszła na katolicyzm. Jego ojciec – Paweł, był właścicielem Nowosiółki oraz części Chodorowiec i Paniowiec Zielenieckich na Podolu.
Przez jakiś czas Jerzy Michał walczył prawdopodobnie z Kozakami w czasie powstania Bohdana Chmielnickiego, a potem uczestniczył w potyczkach z włóczącymi się po Podolu „kupami swawolnymi”.
Dowodząc swoimi prywatnymi oddziałami (Henryk Sienkiewicz, ten fakt w Trylogii wykorzystał, jednakże dowódcą takiego wojska uczynił Kmicica) dosłużył się na tyle znaczącej pozycji, że w 1668 roku został mu nadany urząd stolnika przemyskiego. Niestety, niewiele wiadomo, w jaki sposób Wołodyjowski sprawował tę funkcję. Mało też wiemy o jego ewentualnych pobytach w Przemyślu. Urząd ten jednak, nawet jeśli był tylko honorowym, nadał panu Jerzemu wielkiego prestiżu.
Mimo, że spędził większość swojego życia „w polu”, nigdy nie był Wołodyjowski oficerem wojsk koronnych ani zaciężnych. Tak więc i pułkownikostwo Wołodyjowskiego zostało przez Sienkiewicza nieco naciągnięte.
Nieco inaczej również miały się sprawy dotyczące życia prywatnego „małego rycerza”. Jak pamiętamy z książki, pan Michał po wcześniejszym afekcie miłosnym skierowanym do panny Krystyny Drohojowskiej, żeni się ostatecznie z „hajduczkiem” Barbarą Jeziorkowską. Otóż faktycznie Wołodyjowski ożenił się w 1662 roku z Jeziorkowską, tyle że z…Krystyną, córką Walentego. Żona jego, dobrze już po czterdziestce, była majętną potrójną wdową po śmierci panów: Pawła Świrskigo, Jana Kondrackiego i Mikołaja Zaćwilichowskiego. Zarówno małżeństwo, jak i intratna profesja przyczyniły się do znacznej poprawy sytuacji materialnej Wołodyjowskiego. Oprócz siedmiu wsi, dwóch zamków, jednego miasteczka, posiadał ok. 15 tyś akrów ziemi.
Trzy lata po nadaniu Wołodyjowskiemu urzędu stolnika przemyskiego, hetman Sobieski, powołał go na komendanta strażnicy w Chreptowie. Ten okres życia naszego bohatera jest przez Sienkiewicza dość wiernie opisany. W 1672 roku wybuchła wielka wojna polsko – turecka . Pierwszą wielką fortecą na drodze sułtana Mehmeda IV był zamek w Kamieńcu Podolskim. Legenda głosi, że kiedy niemal pięćdziesiąt lat wcześniej sułtan turecki Osman II stanął pod Kamieńcem, popatrzył na twierdzę i zapytał „Kto ją zbudował?”, a gdy w odpowiedzi usłyszał „Sam Bóg cudowną miejsca naturą”, po namyśle odrzekł ; „To niech ją sam Bóg zdobywa” i od oblężenia odstąpił. Niestety po jakimś czasie zamek kamieniecki mocno podupadł i nie stanowił już, dla wyposażonej w dużo bardziej nowoczesne działa armii tureckiej, znaczącego problemu. Jednocześnie, nieustannie zrywająca wszelkie sejmiki szlachta, nie potrafiła ani wybrać odpowiedniej komendy dla twierdzy ani należycie ją na czas oblężenia opatrzyć. W tej sytuacji hetman Sobieski, powierzył faktyczną komendanturę twierdzy Jerzemu Wołodyjowskiemu (formalnym dowódcą był Mikołaj Potocki), który wprowadził do zamku dość znaczną prywatną chorągiew węgierską. Wołodyjowski bronił się dzielnie, choć na obronie zamków nie znał się w ogóle. Nie czuł się też zapewne komfortowo w tej roli. Był to żołnierz polowy, do obrony twierdz potrzebny zaś był żołnierz o zdolnościach inżynierskich. Obrona zamku trwała osiem dni. W sytuacji, kiedy było wiadomo, że i górny zamek jest nie do obrony, a w razie zdobycia twierdzy i miasta obrońców oraz mieszkańców czekałaby rzeź, stolnik przemyski opowiedział się za poddaniem obrony.
Wołodyjowski nie był więc na tyle szalony, aby bez sensu ginąć na gruzach zamku, a tym bardziej, aby popełniać samobójstwo. Warunki poddania były bardzo honorowe. Wojsko wraz z dobytkiem i rodzinami miało prawo opuścić twierdzę, a mieszkańców nie spotkało nic złego, pozostawiono im nawet wolność wyznania. W chwili, kiedy polscy emisariusze wracali z warunkami, a Wołodyjowski przygotowywał wymarsz wojsk polskich, jedną z wież wstrząsnęła potężna eksplozja. Pan Jerzy widząc wybuch i chcąc uskoczyć, poderwał konia lecz w chwilę potem trafił go w głowę kartacz, który na wskutek eksplozji wypalił z działa, zabijając stolnika na miejscu. Wraz z Wołodyjowskim zginęło 500 żołnierzy. Nie do końca jest pewne co spowodowało wybuch. Oficjalna wersja mówił, że to pijani żołnierze zaprószyli ogień w zbrojowni. Wyjaśnienie takie miało zapewnić sułtana, że nie złamano warunków poddania się. Przypuszcza się jednak, że to kurlandzki oficer o nazwisku Heyking, nie mogąc pogodzić się z tak szybką kapitulacją wysadził zamek w powietrze. Tak właśnie zrodziła się powieściowa postać Ketlinga.
Żony pana Jerzego, wzorem sienkiewiczowskiej Basi, w Kamieńcu w tym czasie nie było. Na czas obrony wyjechała na Litwę. Po śmierci Wołodyjowskiego wyszła po raz kolejny za mąż, tym razem męża już nie przeżywając. Ciało Wołodyjowskiego za zgodą Turków spoczęło w kościele franciszkanów w Kamieńcu. Msze za jego dusze były w Kamieńcu odprawiane jeszcze w XIX w.
Czasy I Rzeczpospolitej: