CZASY I RZECZPOSPOLITEJ
Porwanie siostry Felicji
albo wizyta w klasztorze Dominikanek w Przemyślu
Budynek na ul. Grodzkiej, w którym obecnie znajduje się Przemyska Biblioteka Publiczna, historię ma całkiem ciekawą. Wybudowany około 1620 roku i mieścił pierwotnie, przez ponad 150 lat, klasztor Sióstr Dominikanek. Z czasów nie tak bardzo odległych, zasłynął z tego, że gościł w swoich progach cesarza Franciszka Józefa, zaś w 1915 roku cara Mikołaja II, który w gmachu tym dekorował – na okoliczność zdobycia miasta – swoich żołnierzy i oficerów. Zanim jednak do tego doszło, miało tutaj miejsce wydarzenie, o którym głośno było w ówczesnej Rzeczypospolitej szlacheckiej. Sprawa zaś dotyczyła porwania, przez jej krewkiego szlachcica Samuela Kurdwanowskiego, niejakiej Eleonory Szczawińskiej, nowicjuszki dominikańskiej. Eleonora – nazywana obecnie siostrą Felicją – jako półsierota (jej matka wyszła powtórnie za mąż) mieszkała w przemyskim klasztorze Dominikanek pod opieką nie kogo innego, jak wdowy po staroście przemyskim – Marcinie Krasickim. Całą historię barwnie przedstawił, korzystając z bogatych źródeł archiwalnych, Władysław Łoziński w swoim dziele pt. „Prawem i Lewem”. Dla potrzeb współczesnego czytelnika dostosował ją onegdaj Jan Różańsk (patrz „Życie Przemyskie” nr. 8 / 1967 r.), z którego to artykułu czerpiemy „pełnymi garściami”, mając na uwadze satysfakcję naszych czytelników.
***
Porwanie siostry Felicji
Rzecz działa się w listopadzie roku 1634 . W klasztorze Dominikanek przemyskich od 3 lat przebywała chorążanka wyszogrodzka Eleonora Szczawińska, występująca pod imieniem siostry Felicji. Była sierota po ojcu, a do klasztoru jako osoba świecka wstąpiła tuż po powtórnym zamążpójściu matki, zniechęcona nowymi warunkami domowymi. Po upływie lat, ze względów spadkowych, namawiana przez matkę i braci zdecydowała się pozostać zakonnicą. Końcem 1634 roku Felicja kończyła nowicjat i w lutym następnego roku miała odbyć uroczysty akt obłóczyn, gdy wydarzyło się coś, co miało później przynieść daleko idące skutki.
Siostrę Felicję, oprócz z rzadka odwiedzającej matki, odwiedzał od pewnego czasu w klasztorze, młody szlachcic Samuel Kurdwanowski. Będąc młodzieńcem przedsiębiorczym przedstawił się zwierzchności klasztoru się jako brat siostry Felicji i widać wzbudził zaufanie skoro dopuszczono go do widzeń odbywających się z dala od postronnych oczu. O czym młodzi rozmawiali, do czego dążyli opowiedzą nam wydarzenia, które zaszły nocą 12 listopada wspomnianego już roku 1634.
W dniu tym, korzystając z ciemności, Kurdwanowski przeskoczył mur okalający klasztor od strony Sanu i podkradł się pod okno celi. Na umówiony znak, uprzedzona o wizycie chorążanka, wyszła z klasztoru korzystając z pomocy wtajemniczonej w całą sprawę siostry probantki i udała się do pobliskiej klasztornej stajni, gdzie czekała już na nią wytworna damska toaleta. Przebrana w „cywilne” szaty udała się chorążanka wprost do mieszkania Kurdwanowskiego, które ten wynajął nieopodal klasztoru. Tu czekali już na młodych … ksiądz (!) i kilku świadków.
Przy zaimprowizowanym ołtarzu ksiądz udzielił im ślubu, po czym goście pożegnani bez tradycyjnej uczy weselnej odeszli, a młoda para pozostała sama aż „do jutrzni”. Nad ranem chorążanka przebrana z powrotem w habit zakonny cichcem powróciła do klasztoru. Nocne wydarzenie na razie pozostało tajemnicą kilku zaledwie osób.
Nadszedł luty 1635 roku. Do Przemyśla zjechała matka chorążanki, bracia i cała rodzina celem wzięcia udziału w uroczystym akcie obłóczyn siostry Felicji. Uważając, że już czas wystąpić, Kurdwanowski począł jawnie wszędzie rozgłaszać, że siostra Felicja jest jego legalną, poślubioną żoną i że nie wolno jej składać w takim przypadku przysięgi zakonnej. Widząc jednak, że to nie pomaga i matka z braćmi wraz z władzą klasztorną usilnie dążą do aktu obłóczyn i już przystąpili do przystrajania kościoła na tę uroczystość, posłał do klasztoru ten sam kobierzec, na którym brali ślub, by „siostra Felicja” uległa woli matki złożyła i na nim śluby zakonne. Na nic się jednak ta demonstracja zdała. Matka i przełożeni klasztoru uznali tamten ślub nieważnym, gdyż brany był pokątnie i po świętokradzku.
Obłóczyny odbyły się uroczyście w zaplanowanym terminie, a chorążanka pozostała mniszką. Zakochany szlachcic nie dał jednak za wygraną. Postanowił odczekać pewien okres czasu celem uspokojenia opinii, a potem przystąpił do działania.
Od czasu obłóczyn minęło siedem miesięcy. W nocy 1 sierpnia 1635 r. Kurdwanowski ponownie dostaje się na teren klasztoru, skąd bez specjalnych trudności porywa uprzedzoną o tym, co ma nastąpić – żonę i chowa ją na noc u swego przyjaciela. Następnego dnia, przebraną w męskie szaty, przewozi łodzią przez San do czekającej na drugi brzegu karety.
Matka i bracia chorążanki po odkryciu porwania, którego po tak długim czasie nigdy by się nie spodziewali, prawdopodobnie wyłącznie z przyczyn spadkowych, poruszyli wszystkie możliwe władze, by pozwać przed sąd Kurdwanowskiego. Sprawa oparła się o trybunał, który przekazał śledztwo i sprawę sądom konsystorskim w Przemyślu. Jednakże biskup Andrzej Szołdowski zaniechał wszelkich dochodzeń, co spowodowało protesty matki chorążanki przeciw niemu. Zarzucała mu, „że ani na jej prośby i nalegania oraz w oparciu dekret trybunalski sam nie przyjeżdża z Brzozowa „na inkwizycję”, ani w tym celu nie chce delegować żadnego prałata.”
Nie znamy dokładnie dalszych losów Kurdwanowskiego i jego żony, mniszki Felicji. Wnosić jednakowoż możemy, że chorążanka dochodziła swych spraw spadkowych i żyła ze swym mężem długo i szczęśliwie.
opr. M.P.
CZASY I RZECZYPOSPOLITEJ (pozostałe posty)