Jakub Haas
– zapomniany maszynista Najjaśniejszego Pana
„W Przemyślu zmarł przed tygodniem człowiek, który w historii dawnej monarchii austro-węgierskiej odegrał pewną rolą. Człowiek, w którego ręku spoczywał niejednokrotnie los starego cesarza Franciszka Józefa.”
Taką oto wiadomość podały w lutym 1935 roku niektóre gazety krajowe. Rzecz tyczyła się niejakiego Jakuba Haasa – nadwornego maszynisty cesarza – który mieszkał w tym czasie w Przemyślu. Pisząc o pierwszej kolejowej wyprawie cesarza Franciszka Józefa I do Przemyśla wspomnieliśmy już o „nadwornym” maszyniście – Jakubie Haasie („Pociągiem do Przemyśla czyli podróż po Galicji cesarza Franciszka Józefa w 1880 roku„). Obu panów łączyła chyba zresztą jakaś nić sympatii. J. Haas, gdy tylko przeszedł na emeryturę w 1900 roku … zamieszkał w Przemyślu. Tutaj spędził ostatnich trzydzieści pięć lat swojego życia i został pochowany na żydowskim cmentarzu w roku 1935. Dlaczego Haas wybrał Przemyśl? Do końca nie wiadomo. Faktem jest, że Jakub Haas nie był zwykłym maszynistą. Ba … nie był on nawet bardzo dobrym maszynistą. Był po prostu powszechnie uznawany za najlepszego maszynistę w Austro-Węgrzech!!!
„Wiadomość – pisał kiedyś L. Mazan – o uratowaniu w ostatniej chwili pociągu nad przepaścią nad Prutem (powódź nagle zerwała most), o niewiarygodnym zapobieżeniu zderzeniu pociągów na trasie Przemyśl – Jarosław, o człowieku o stalowych nerwach na drogach żelaznych Galicji dotarła aż na szczyty C.K. Kolei i spowodowała awans pana Jakuba na stanowisko nadwornego maszynisty”. Nawiasem mówiąc, to właśnie ratując pociąg przed czołowym zderzeniem na trasie Przemyśl-Jarosław, Jakub Haas kompletnie osiwiał.
Można by rzec, że Hass był prawie przemyślaninem – przynajmniej w chwili śmierci, w końcu trzydzieści lat to szmat czasu – gdyby nie to, że całe życie zawodowe oraz młodość spędził z dala od naszego miasta. Przyjrzyjmy się zatem bliżej tej zacnej postaci.
„Jakób Haas, długoletni maszynista pociągu cesarza Franciszka Józefa I. zmarł przed dwoma tygodniami w Przemyślu.” (Światowid, nr.7 z 16 lutego 1935 )
Jakub Haas* urodził się w 1840 roku, jako syn Daniela i Felgi, w rodzinie drobnych żydowskich rzemieślników w Lipniku nad Beczwą na Morawach. „Kiedy liczył dwanaście lat – czytamy w artykule zamieszczonym w przedwojennym „Światowidzie”**, z którego wszyscy bez mała czerpią informacje – oddał go ojciec do terminu do ślusarza. Cztery lata pracował Jakób Haas u swego patrona. Kiedy się „wyzwolił”, ojciec już nie żył. Bracia rozbiegli się po świecie za chlebem, matka umarła także i czeladnik ślusarski Jakób Haas wyruszył w świat jako t. zw. Wanderbursche szukać chleba. Przeszedł wówczas kawał świata. Poprzez Leoben, Judenburg, Graz i Porto Scco dotarł do stolicy Lombardii, ówczesnego królestwa wenecko-lombardzkiego, wchodzącego w skład monarchji austrjacko-węgierskiej. Po drodze zarabiał na chleb codzienny pracą. Był bardzo zdolny, to też wszędzie przyjmowano go chętnie. Z pod samego Mediolanu musiał jednak wówczas zawrócić, wobec wybuchu wojny austrjacko-włoskiej. Było to w roku 1859. Wkrótce potem, po powrocie do rodzinnego miasteczka, począł Jakób Haas czynić starania o przyjęcie go do kolei. Starania te uwieńczone zostały wynikiem pomyślnym. W roku 1866 mianuje go zarząd kolei maszynistą pociągów osobowych. Po raz pierwszy zwraca na siebie uwagę władz kolejowych maszynista pociągów osobowych
Jakób Haas w tym samym roku, organizując samorzutnie pociąg, którym zwozi spod Koeniggratzu przez Berno na Węgry pobitych Austriaków. W nagrodę za to zostaje wówczas przeniesiony do K. K. Ferdinand Nordbahn. Skolei przechodzi do K. K. Priviligierte Lemberg – Ozernowitz-Jassy Eisenbahn, której dyrektorem był osławiony baron Offenheim, aresztowany później za grube nadużycia na szkodę akcjonariuszy.
Załoga cesarskiego pociągu (źródło www.majestic-train.com)
W rok później władze kolejowe austriackie mają sposobność po raz drugi zajmować się maszynistą pociągów osobowych Jakóbem Haasem.
Oto Haas prowadzi pociąg przez dolinę Prutu. Jest silna powódź, tory są podmyte. Pociąg osobowy mknie z przepisaną szybkością naprzód. W pewnym momencie dochodzi do uszu pasażerów jakiś niesamowity zgrzyt, cały pociąg ogarnia wstrząs, pakunki spadają pasażerom na głowy z półek. Z jękiem jakimś straszliwym cofają się wagony kolejowe, pociąg staje. Z trzaskiem otwierają się drzwi wagonów, wypada z nich służba kolejowa, a potem wylegają na nasyp podróżni. Robi się zamieszanie nie do opisania.
Obok maszyny stoi maszynista Haas i pali z właściwym sobie spokojem fajkę.
Padają zdenerwowane pytania:
— Co się stało?
— Ano nic wielkiego — odpowiada Haas. — Tylki woda zerwała most na Prucie w ostatniej chwili i musiałem nieco cofnąć pociąg, bo przednie koła maszyny chciały już zawisnąć nad przepaścią.
Okazało się, że już po wyjeździe pociągu z ostatniej stacji niemal w ostatniej chwili przed wjazdem pociągu na most wezbrane fale Prutu zerwały kilka przęseł. W chwili, kiedy pociąg miał wjechać na most, zobaczył Haas płynące przęsła. Ostatnim wysiłkiem zatrzymał przeto pociąg. Kiedy pasażerowie pociągu otoczyli go kołem i poczęli dziękować za uratowanie im życia, był silnie zażenowany. Odpowiedział im tylko:
— Przecie nic nie zrobiłem, zatrzymałem tylko pociąg, bo tor się urwał i nie było mostu.
Cesarz Franciszek Józef I. obok swojego specjalnego pociągu (źródło www.majestic-train.com)
Powiadomione o tem cudownem ocaleniu austriackie władze kolejowe nadały Haasowi order i tytuł stałego maszynisty pociągów pospiesznych. Kiedy opowiedziano Franciszkowi Józefowi o bohaterstwie maszynisty Haasa, polecił zamianować go maszynistą pociągu dworskiego. Jakoż po jakimś czasie jechał cesarz na manewry do Gródka. Była to pierwsza podróż cesarza pospiesznym pociągiem. Pociąg rozwijał jak na owe czasy szybkość niezwykłą. Cesarz był zachwycony podróżą i chwalił bardzo maszynistę. Na jednym z postojów kazał adiutantowi, jakiemuś napuszonemu baronowi zanieść maszyniście dwa prawdziwe cesarskie Virginia. Adjutant zbliżył się do maszyny, wspiął się ku górze i podając cygara końcami palców Haasowi, by się przypadkiem nie powalał, powiedział:
— Macie tu dobry człowieku dwa cygara, sam Najjaśniejszy Pan je wam posyła za dobrą jazdę.
A na to Haas z wysokości swej maszyny:
— Panie baronie, proszę zameldować Najjaśniejszemu Panu, że za taką jazdę należy się cała skrzynka cygar i duża porcja wina do tego.
Obecni przy tej rozmowie struchleli. To zakrawało na obrazę majestatu. Adiutant bał się opowiedzieć o tem cesarzowi. Mogło mu to, Boże broń, zaszkodzić. Jednak cesarz zapytał po powrocie adjutanta, czy cygara smakowały maszyniście. Adjutant opowiedział, jaką mu Haas dał odpowiedź. I o dziwo Cesarz nie obraził się wcale. Kazał natychmiast zanieść na maszynę skrzynkę najprzedniejszych cygar i duży kosz najstarszego wina. Powiedział nawet:
— Ten człowiek ma zupełną rację. Za taką jazdę należy się więcej niż dwa Wirginia.
Po skończonej podróży wezwał cesarz przed swe oblicze zuchwałego maszynistę.
— Dobra była jazda — powiedział Franciszek Józef. — Odtąd będziecie zawsze ze mną jeździć, maszynisto Haas.
— Rozkaz, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział Haas — jeśli tylko wino będzie takie dobre, jak tym razem.
Franciszek Józef zaśmiał się:
— Postaramy się was zadowolić.
I odtąd tylko Haas jeździł z cesarzem. Woził go na wielkie manewry cesarskie do Gródka, do Skolego, do Stryja i na wystawę krajową do Lwowa. Jeździł z cesarzem, woził arcyksiążąt Eugenjusza i Albrechta, króla rumuńskiego i inne wysokie persony.
Specjalny dworski pociąg cesarza Franciszka Józefa I (źródło www.majestic-train.com)
I znowu raz, a było to podczas podróży do Skolego, zetknął się maszynista Haas z swym najjaśniejszym panem. Na jakieś stacyjce przeszedłszy przed frontem kompanii honorowej, zbliżył się cesarz do maszyny. Ujrzawszy na niej Haasa, zawołał:
– Toż to mój stary znajomy. Jak wam wtedy smakowało moje wino? Dobre było, prawda? A na Haas : Zdaje się, że dobre, Najjaśniejszy Panie. Zresztą już w tej chwili nie pomnę. Ale gdyby tak powtórzyć.
I znowu z salonki „najjaśniejszego pana“ powędrował na maszynę kosz najprzedniejszego gatunku wina.
Cesarz podróżował jednak rzadko. Od jednej do drugiej podroży mijały czasem lata całe. Jakób Haas był maszynistą pociągów pospiesznych. Był najlepszym maszynistą w całej monarcii austro-węgierskiej. Przytem miał dziwne szczęście. Dużo razy zaglądał śmiało śmierci w oczy. Zawsze jednak wychodził zwycięsko z opresji.
***
Wówczas jeszcze kolejnictwo nie było tak udoskonalone jak obecnie. To też katastrofy kolejowe były częste. Maszynista pociągów pospiesznych Jakób Haas miał za sobą kilka takich wypadków, które jedynie dzięki jego niezwykłej wprost przytomności umysłu nie pociągnęły za sobą śmierci setek ludzi.
Pod Płuhowem koło Tarnopola udało mu się w ostatniej chwili zatrzymać pociąg, na skutek omyłki zwrotniczego skierowany na ślepy tor. Pod Komienobrodem, Rogoźnem i Bogdanówką cudem jedynie uszedł śmierci.
Najstraszniejszą jednak była historja, jaka wydarzyła mu się pod Pełkiniami, na linii Przemyśl-Jarosław. Oto w nocy prowadził pociąg do Krakowa. Noc była ciemna. Nad polami rozsnuła się mgła. Maszynista był w kiepskim humorze. Był zmęczony. Od kilku dni z rzędu bez przerwy prowadził pociągi. Nagle posłyszał huk zbliżającego się pociągu. Z mgły wyłoniły się straszne ślepia lokomotywy. Po tym samym torze pędził z przeciwnej strony pociąg towarowy. Zdawało się, że lada chwila obydwa pociągi wpadną na siebie, że zewrą się w morderczym uścisku maszyny i setki ludzi znajdą śmierć. Wówczas to jakimś nadludzkim wysiłkiem Haas zatrzymał swój pociąg i począł gwałtownie cofać się w tył. Tymczasem pociąg towarowy się zatrzymał. W ten sposób uniknięto katastrofy. Wrażenie było jednak zbyt silne, nawet dla człowieka o tak żelaznych nerwach, jak Jakób Haas. W ciągu tych kilku minut posiwiała mu zupełnie prawa strona głowy.
Ale były też w życiu maszynisty Haasa momenty wesołe. Z urzędnikami ruchu, kiedy go fałszywie wysyłali w drogę, obchodził się bezceremonialnie. Urzędnika ruchu w Rogoźnie, uniknąwszy szczęśliwie katastrofy, sprał miotłą. Innym razem znów w Bogdanówce, kiedy ówczesny urzędnik ruchu, potem dygnitarz kolejowy Willibald puścił go na fałszywy tor, wpadł, wróciwszy do Rogoźna do biura ruchu i ściągnąwszy z kanapy śpiącego w najlepsze urzędnika, wyniósł na dziedziniec i rzucił na śnieg, chcąc go w ten sposób rozbudzić.
Wreszcie 26 lutego 1900 roku przeniesiony został cesarski maszynista Jakób Haas na emeryturę. Koledzy zgotowali mu wielkie pożegnanie, w którem wziął udział ówczesny prezes dyrekcji kolei, oraz wszyscy dygnitarze dyrekcyjni. Ostatnie lata swego życia spędził w Przemyślu i tam umarł.”
Pierwszy artykuł o J. Haasie, jaki ukazał się w prasie polskiej
***
W 1967 roku w „Życiu Przemyskim” postać maszynisty Najjaśniejszego Pana przypomniał Ryszard Dzieszyński. „Spacerując po starym cmentarzu w Przemyślu – pisał – natrafiłem na grób, na którym widniał dość niewyraźny napis. Odcyfrowałem go. Napis ten informował, że tu spoczywa Jakub Haas, nadworny maszynista austriackiej Cesarsko-Królewskiej Dyrekcji Kolei, urodzony w 1840 r. zmarły w 1935 roku.” Niestety, okazało się wiele lat później, że nie można odnaleźć grobu maszynisty Haasa. W latach gdy R. Dzieszyński opublikował swoją notatkę w przemyskiej gazecie, żyło zapewne kilka osób, które mogły jeszcze pamiętać niepozornego, posiwiałego staruszka przechadzającego się ulicami Przemyśla. Niestety, nic nie wiemy o jakichkolwiek wspomnieniach dotyczących J. Haasa z okresu jego trzydziestoletniego pobytu w Przemyślu.
A może jednak ktoś ma jakieś bliższe informacje?
(opr. M.P.)
* Przyjmujemy na potrzeby tego tekstu (co czyni też L. Mazan) współczesną formę zapisu imienia zacnego maszynisty. W tekście z 1935 roku występuje forma „Jakób”.
** Światowid, nr.7 z 16 lutego 1935
Poniżej link do wszystkich
dotychczas opublikowanych materiałów:
Od dwóch lat Przemyskie Historie.pl starają się przybliżać mieszkańcom Przemyśla historię ich pięknego miasta. Jeśli choć trochę podoba Ci się to co robimy;
TEMATY GALICYJSKIE: pozostałe posty