II Wojna Światowa / Tematy żydowskie
Jak lekarze z przemyskiego szpitala
chcieli ocalić małego Izzaka
Początek tej historii miał miejsce w 1943 roku, a koniec na dwa lub trzy miesiące przed wyzwoleniem miasta. Pewnej nocy 1943 roku wieźli Niemcy na platformie drogą biegnącą wzdłuż Sanu koło Zakładu Braci Albertynów ciała Żydów pomordowanych w getcie by je pod osłoną ciemności pogrzebać gdzieś w okolicy kopiska dla padłych zwierząt.
Trupów musiało być wiele, a hitlerowscy konwojenci niezbyt uważni, kiedy przechodząca skoro świt ulicą mieszkanka Podwinia spostrzegła w rowie rannego lecz jeszcze dającego znaki życia dwunastoletniego chłopca. Zsunął się w nocy ze sterty ciał i leżał w rowie tracąc z każdą chwilą resztki uchodzącej krwi. Po ubiorze, opasce z gwiazdą Syjonu na rękawie i wyglądzie, domyśliła się, że ma przed sobą żydowskie dziecko. Nie namyślając się ani chwili wzięła na ręce wychudzonego do ostatnich granic malca i poniosła do pobliskiego szpitala.
W obręb zabudowań dostała się, aby nie budzić podejrzeń i nie wywoływać sensacji, przez tylną bramę od strony Albertów. Dziecko dostarczono na oddział chirurgiczny, gdzie ordynator dr Dubiel przeprowadził natychmiast operację. Chłopiec długo walczył ze śmiercią, był ranny w dwóch miejscach, a do tego wycieńczony, lecz dzięki niezwykle serdecznej opiece lekarzy i sióstr wrócił do zdrowia. Nie wiedziano co z nim zrobić, toteż trzymano go w stanie chorych z ta nadzieją, że wojna się wreszcie skończy, a on doczeka wolności.
Tak mógł wyglądać mały Izzak i jego rodzina, ale to nie on. W końcu jakie to ma znaczenie?
(Fot. E. Janusza ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Rzeszowie)
Chociaż sprawę starano się utrzymać w tajemnicy, to jednak zbyt dużo ludzi wiedziało o tragicznym losie dziecka, a co gorsze – o jego narodowości. Współczuli mu wszyscy i nic nie wróżyło nieszczęścia.
Mijały miesiące. Nadeszła wiosna 1944 roku. Mały – już całkowicie zdrowy, chodziło całym oddziale, pomagał salowym i siostrom, świadczył drobne usługi pacjentom, gdy go o nie proszono.
Pewnego razu w stan chorych przyjęto nieznanego nikomu mieszkańca Niżankowic. Kim mógł być? – Polakiem, Ukraińcem, volksdeutschem? Jedno dziś jest pewne – faszystą.
– Chłopak, podaj mi nocnik! – rozkazał w kilka dni po przyjściu.
Ton głosu, a może coś innego zadecydowało o tym, że chłopiec pokręcił przecząco głową i uciekł do swego łóżka.
– Ach, ty parszywy łebku, ja cię nauczę, poczekaj ! – posypały się wyzwiska, przekleństwa.
Na sali zrobiło się cicho, tylko przestraszony dzieciak łkał pod kocem. Chory zwlókł się z łóżka i udał się za swoją potrzebą, później jednak zamiast wrócić na salę poszedł do kancelarii szpitala. Tu zażądał, aby połączono go z gestapo. Nie odmówiono – nie wiedziano o co mu chodzi i kim jest.
– W szpitalu przy ulicy Rogozińskiego ukrywają na chirurgii Żyda – poinformował dyżurnego gestapowca i nie podając swego nazwiska odłożył słuchawkę.
W godzinę później Niemcy – choć nie pewni anonimowego donosu – byli już u dyrektora szpitala, zniemczanego Czecha dr Kunsla. Zobowiązali go do zbadania sprawy i wykończenia Żyda.
Po ich wyjeździe Kunst przeprowadził rozmowę z dr Dubielem. Niemiec, często wizytujący oddziały, widział chłopca, nie miał tylko pojęcia, że jest on Żydem. W tej sytuacji wykręty nie miały sensu. Kunst trząsł się z wściekłości na lekarza i ze strachu przed gestapowcami. Perswazje i odwoływanie się do ludzkich uczuć nie odnosiły skutku.
– Co mamy więc z nim zrobić?
– Jak to co? Jest rozkaz gestapo: zastrzyk i do ziemi!
– Nie! Ja leczę ludzi, a nie zabijam!
Podobne stanowisko zajęli pozostali dwaj lekarze oddziału: Makarucha i Hrycelak. Wściekły Kunst zwrócił się o pomoc do pracujących na innym oddziale lekarzy niemieckich – Traha i Treuna. Starszy z nich – Trah wzruszył tylko ramionami, natomiast młodszy Treun zgodził się wykonać polecenie gestapo. Natychmiast pobiegł do kancelarii, czy też do własnego pokoju, po pistolet. Już w drodze do oddziału chirurgicznego zatrzymał go Trah.
– Słuchaj! Kim ty jesteś? Lekarzem? Polakom grozi za niewykonanie rozkazu i ukrywanie Żyda śmierć lub obóz, a mimo to odmawiają, a ty … – Niemiec zatrzymał się, pomyślał i zawrócił a Kunst odszedł do swego gabinetu.
Co zrobić z chłopcem, gdzie go ukryć? A może Kunsl zatuszuje sprawę, gestapo zapomni o donosie? Na próżno się łudzono. Przyjechali do szpitala samochodem i poszli prosto na oddział chirurgiczny. Zanim zabrali chłopca , czyjaś życzliwa ręka wstrzyknęła mu morfinę. Szedł na śmierć oszołomiony, nieświadomy tego, co go za chwilę czekało.
Na podstawie wspomnień Z. Wojnarowicza odnotował Zb. Ziembolewski
(Życie Przemyskie, 1969 nr 44)
Stała kiedyś w Przemyślu synagoga i życie przed nią tętniło
II Wojna Światowa – podobne posty