Franciszek Smolka
albo krótka podróż do galicyjskiej przeszłości
Galicję nazywano „polskim Piemontem„, ale także „Golicją i Głodomerią„. Pomimo bogactw naturalnych, które z czasem przyniosą jej pewna sławę, pozostawała Galicja najuboższym rejonem habsburskiej monarchii oraz miejscem dużej emigracji (szacuje się, że do 1914 r. wyjechało z Galicji – przede wszystkim za ocean – około miliona osób).
Dla wiedeńczyków Galicja była „dalekim, obcym krajem”, gdzie urzędnik raczej bywał zsyłany, niż w nagrodę wysyłany. Co prawda nowi panowie błyskawicznie poprowadzili bity gościniec z Cieszyna do Lwowa, aby nieco ten kraj ucywilizować, to jednak przez długi czas Galicja przedstawiała obraz zdecydowanie nie nadający się do mitycznej opowieści. „Z okien żadnego bowiem wagonu na tym kontynencie – pisał Karl Emil Franzos – nie roztacza się widok równie beznadziejny. Jałowe błonie, mizerne łany, obdarci Żydzi, brudni chłopi. Albo też zapuszczona dziura, na dworcu kilku ziewających miejscowych notabli, paru Żydów i parę innych istot, których niepodobna raczej obdarzyć mianem człowieka. Kto jeździ tą linią za dnia, ten umrze z nudów, jeśli nie z głodu.”
Nadszedł jednak i tutaj czas na zmiany i chociaż Austria pozostawała jednym z obcych zaborców, cesarz stał się – zwłaszcza po1873 roku – twarzą galicyjskiej autonomii. Cesarska propaganda nazywała go „prawdziwym ojcem swoich ludów” a Galicja funkcjonowała jako niemal samodzielna prowincja, z polskim i (w mniejszym stopniu) rusińskim językiem urzędowym. Rozszerzanie autonomii utorowało drogę polskim arystokratom do kariery w austriackim parlamencie. Julian Dunajewski przez kilkanaście lat był ministrem skarbu, Franciszek Smolka przewodniczącym parlamentu, a Kazimierz hrabia Badeni – austriackim premierem.
Franciszek Smolka, prezydent parlamentu Wiedeńskiego
Franciszek Smolka (1810-1899) był jednym z najwybitniejszych galicyjskich polityków. W młodości brał udział w tajnych stowarzyszeniach politycznych, za co w r. 1841 został skazany na śmierć, potem ułaskawiony. W r. 1848 w czasie Wiosny Ludów był wiceprezydentem, potem prezydentem konstytuanty czyli Reichstagu, mającego na celu opracowanie konstytucji austriackiej. Po Wiośnie Ludów dziesięć lat zajmował się sprawami zawodowymi, ale gdy wrócił do polityki, to już się z nią nie rozstał, na stałe wpisując się w historię i koloryt C.K. Monarchii. We Lwowie cieszył się zasłużonym szacunkiem, a jego niekonwencjonalny styl życia powodował wiele wesołych sytuacji, które natychmiast przeradzały się w anegdotę z lubością przekazywaną lotem błyskawicy po całej C.K. monarchii. Był jednym z najwybitniejszych Polaków, choć jego rodzinę trudno o polskość byłoby posądzać.
O F. Smolce oraz o pewnym przemyskim zawirowaniu ulicznym, słów kilka skreślił swego czasu – Lucjan Fac. Tekst przepyszny, niemal doskonały.
M.P.
Lucjan Fac
Cicha Smolki *
Już od dzieciństwa nurtowała mnie nazwa ulicy Smolki, pewnie w największym stopniu ze względu na moją, nieodżałowanej pamięci prof. nauki gry na fortepianie P. Stefanię Eberle. Chodziłem więc na ulicę Smolki przez kilka lat, usiłując zgłębiać tajniki tego dużego skądinąd instrumentu. Problem polegał jednak na tym, że w mieszkaniu Pani Stefy panowała atmosfera na wskroś historyczna i patriotyczna, która dla dziecka o zainteresowaniach historycznych była po prostu zabójcza. Reprodukcje Matejki, Gierymskiego, Kossaków, gipsowe odlewy orłów, narodowych wieszczów przykuwały wzrok, a fortepian stopniowo zaczął przemieniać się w narzędzie udręki. Pech chce, że w domu Pani Stefy była również spora biblioteczka z przepięknym księgozbiorem. Nauczycielka była wyjątkową pod każdym względem osobą i gdy spostrzegła, że mój poziom zaangażowania w muzykę jest, matematycznie rzecz biorąc, równy lub bliski zeru, dała mi możliwość buszowania w książkach. Nie da się zapomnieć albumów Grottgera „Polonia” i „Lithuania”, czy wspaniałego wydania albumu grunwaldzkiego wydanego w 1910 r. w 500 rocznicę bitwy. Wśród tych wielu książek Pani Stefa pokazała mi również monografię Franciszka Smolki, autorstwa Józefa Białyni Chołodeckiego1, która rzecz jasna na siedmiolatku nie zrobiła żadnego wrażenia. Zresztą dopiero po latach doszedłem do tego, co to była za książka.
Wśród wielu zdjęć Franciszka Smolki było jedno, które musiało przykuć uwagę. Nieprawdopodobnie długie, komicznie wyglądające wąsy, jakie mogły się kojarzyć jedynie z tytułowym bohaterem przygód Pana Kleksa. Sentyment do tej ulicy jeszcze bardziej wzrastał, gdy okazało się, że kamienice nr 20 i 22 należące do Kazimiery i Eugeniusza Grandowskich związane są z Heleną z Seifertów Jabłońskiej, która w swoich wspomnieniach odmalowała nie mający sobie równych klimat życia w oblężonym mieście, rzecz jasna ze szczególnym uwzględnieniem ulicy Smolki2. Rejon ulicy stał się polem zaciętych walk polsko-ukraińskich w 1918 r., co tym bardziej wpisuje się w zaszczytną historię naszego miasta.
Sama ulica pierwotnie nazywała się Cicha. Dopiero na wniosek dr Jakuba Mestera, w celu uczczenia pamięci po niezwykłym Polaku, postanowiono przemianować Cichą w ulicę Franciszka Smolki. Zadecydowała o tym Sesja Rady Miasta z 29 grudnia 1910 r.3 Obradom przewodniczył dr Doliński burmistrz miasta. Odpowiednią interpelację w tej sprawie złożył jeszcze w listopadzie radny dr. Jakub Mester, o co zresztą zapytywał burmistrza Dolińskiego podczas sesji Rady w dniu 1 grudnia. Uchwalając przemianowanie ulicy Cichej na Franciszka Smolki, zapadła również decyzja, o sporządzeniu odpowiedniej tablicy dla uczczenia pamięci prezydenta parlamentu wiedeńskiego, a wybitnego Polaka Franciszka Smolki. Czy jednak takowa została wykonana? Przyznam się szczerze, że nie mam pojęcia.
Kim był więc Franciszek Smolka?
(…) Urodził się 5 listopada 1810 r. w Kałuszu. Jego ojciec Wincenty Schmolke był austriackim oficerem pochodzącym ze zniemczonej śląskiej rodziny. Matka, Anna Néméthy była Węgierką, zaś ich syn Franciszek, jako jedyny spośród rodzeństwa – uważał się już za Polaka. Siostra Franciszka, Matylda wyszła za mąż za przemyskiego starostę Henryka von Saar. No, z całą pewnością od swojej siostry, a tym bardziej jej męża Franciszek polskości to by się nie nauczył. Von Saar to wyjątkowa kanalia, źle wpisująca się w historię Przemyśla. Natomiast Franciszek ukończył prawo na Uniwersytecie Lwowskim i prowadził własną kancelarię adwokacką, ale jego przekonania nie pozwoliły mu wieść spokojnego żywota. Pierwsze swoje okresy burzy i naporu przeżył w latach trzydziestych, za co wylądował w więzieniu i mógł Bogu dziękować, że na tym się skończyło. 26 czerwca 1848 r. Franciszek Smolka został z okręgu lubaczowskiego wybrany posłem do Sejmu jak go wtedy zwano „Reichstagu”. Certyfikat wyboru otrzymał 10 lipca i od tego momentu rozpoczął swe czynności parlamentarne, które stały się dla niego pasją, drugim chlebem i niewątpliwą drogą życiowej kariery. Parlament obradował pod prezydencją dr. Józefa Kudlera, zaś wybór Smolki został oprotestowany przez cesarskie środowiska urzędnicze za pośrednictwem niektórych gromad wiejskich z jego okręgu. Przeczytany w Reichstagu akt protestacji wzbudził ogólną wesołość i w takiej atmosferze przez parlament został odrzucony. W protestacji napisano bowiem, że Smołka jest amnestiowanym zdrajcą stanu, ani arystokratą, ani demokratą, lecz czystym republikaninem.4
Rola jaką Franciszek Smolka odegrał w czasie Wiosny Ludów w Wiedniu jest i niezwykła, i niesamowicie ciekawa. Ten prowincjonalny w końcu polityk, w sytuacji, gdy władza Reichstagu zaczęła się sypać, a sytuacja w Wiedniu wymykała się spod kontroli, w najtrudniejszym momencie podjął się kierownictwa parlamentem wiedeńskim. Szczególnym momentem była zresztą abdykacja cesarza Franciszka I i objęcie władzy przez Franciszka Józefa I, kiedy mu przed oczami stanęła deputacja wiedeńskich parlamentarzystów ze Smołką na czele. Zarówno wielkość, bo posturę miał Smolka faktycznie sporą, tubalny głos, a nade wszystko pieruńsko długie i w szpic kręcone wąsy musiały zapaść w pamięci młodemu władcy.
Po dziesięciu latach od Wiosny Ludów wrócił do czynnej polityki. Nikomu nie przeszkadzało to, że ani po polsku, ani po niemiecku nie mówił całkiem biegle. Nikogo nie gorszyła jego oszczędność posunięta do sknerstwa ani abnegacja każąca nosić stare ubrania „odwrotną stroną”. Smolka miał nad Dunajem popularność (i rozpoznawalność), której wielu współczesnych mogło mu pozazdrościć. Nigdy nie zapominał o swoim znaku firmowym i po Wiedniu z fasonem paradował kolejno: w mundurze gwardii lwowskiej i konfederatce, czamarze i kontuszu, by za prezydentury przejść na „strój francuski”, bo –jak tłumaczył – nie jest reprezentantem samej tylko Polski. Krążyły o nim niezliczone anegdoty tworząc ego legendę. Był też ulubieńcem austriackich karykaturzystów i rysowników. Trzeba jednak pamiętać, że prezydenturze w późnym wieku podporządkował całe swoje życie; posiedzenia prowadził od dziesiątej do czwartej, potem szedł na dłuższy spacer, obiad jadał późno („zawsze tylko sztukę mięsa”), a dla rozrywki zawsze w tym samym hotelu oddawał się partii taroka. Na bale udawał się rzadko „lubo to strasznie mnie męczą”. Przeraził się nieco gdy minęły „dwie siekierki” (czyli 77 lat), przekonany, że koniec życia już blisko, potem odzyskał wigor, sporo podróżował, korzystał z kurortów (gdzie arcyksiążęta bywali) i do późnego wieku cieszył się dobrym zdrowiem.5
Swoją pracą, zdecydowaniem zyskał sobie powszechny szacunek i uznanie. Cieszył się ogromną popularnością, której mógłby mu pozazdrościć współcześnie każdy polityk. Jego niekonwencjonalny styl życia generował wiele wesołych sytuacji, które natychmiast przeradzały się w anegdotę z lubością przekazywaną lotem błyskawicy po całej C.K. monarchii. Doskonale jest znany dowcip pierwszego lwowskiego kawalarza hrabiego Dzieduszyckiego w mowie, którą wygłosił podczas bankietu z okazji wieloletniej działalności Franciszka Smolki na stanowisku przewodniczącego parlamentu austriackiego: „Starożytni Grecy – przemówił uroczyście, na stojąco, z kielichem wina w ręku – wierzyli, że nowo narodzone dziecko całuje Muza, jeśli ucałuje w czoło to wyrośnie z niego mędrzec; jeśli w usta lub w oczy – słynny mówca lub znakomity malarz. Gdzież Ciebie, dostojny jubilacie, musiała ucałować Muza, skoro od tylu lat zasiadasz na fotelu prezydenta Rady Państwa?”
Lwów, Kopiec Unii Lubelskiej ( fot. Józef Kościesza- Jaworski, archiwum POLONA)
Ten gorący orędownik idei federacyjnej monarchii Habsburgów był również rozkochany w Rzeczypospolitej Jagiellonów. Ażeby upamiętnić wielkość zamysłu idei jagiellońskiej, zainicjował akcję upamiętnienia Unii Lubelskiej poprzez usypanie Kopca Unii. Na ten cel ofiarował przeszło siedemdziesiąt tysięcy złotych i własną, fizyczną pracę nad sypaniem kopca. Wszystkie urlopy, w obradach parlamentu wiedeńskiego, starał się spędzać we Lwowie. Rano maszerował na Wysoki Zamek i taczkami woził ziemię. Prace rozpoczęto 11 sierpnia 1869 roku, gdy Franciszek Smolka miał blisko sześćdziesiąt lat. Prace posuwały się powoli, a Smolka woził ziemię i woził.
Kiedyś, gdy w wielkim utrudzeniu pchał taczki pod górę, zagadnął go kapitan węgierskich honwedów. Smolka miał na sobie robocze ubranie i kaszkiet na głowie, więc oficer nie rozpoznał go.
– Czy wy tu stale pracujecie? – spytał z tonem współczucia i zdziwienia, że mężczyźnie w podeszłym wieku przyszło w tak ciężki sposób zarabiać na chleb.
– Nie – odparł Smolka – tylko w lecie.
– A zimą co robicie?
– Mam inne zajęcie.
– Jakie?
– Jestem prezydentem parlamentu wiedeńskiego6.
Dzisiaj Kopiec Unii Lubelskiej jest jedną ze szczególnych atrakcji turystycznych. Mierzący 413 m. n.p.m. jest idealnym miejscem do oglądania panoramy Lwowa z lotu ptaka, przez co ochotnie na kopiec w sezonie walą całe pielgrzymki przybywających turystów.
Lwów, widok na kopiec z lotu ptaka (Zw. Popierania Turystyki Król. Stoł. m. Lwowa, 1938)
Witold Szolginia poświęcił mu również baciarski wiersz i o kopcu i o jego pomniku, który dłuta Tadeusza Błotnickiego stanął faktycznie we Lwowie. Wiersz, który przecież, … jak o Smolce to nie mógł być do końca poważny, bo sam Smolka miał niezwykły dystans do swojej osoby. Zresztą o Lwowie i jego mieszkańcach wylano tony atramentu, ale żeby o polityku, w lwowskim bałaku, baciary wiersze gadali? Na to faktycznie trzeba sobie było zasłużyć.
A i nie ukrywajmy, również w Przemyślu ulica Franciszka Smolki wypracowała swój specyficzny, a bardzo zbliżony do łyczakowskiego klimat. A pomnik? …. Faktycznie stanął we Lwowie u zbiegu obecnych ulic Hnatiuka i Listopadowego Czynu. Przed wojną plac ten nazywał się Smolki, obecnie gen. Hryhorenka. Po II wojnie światowej został zniszczony, a wielka to szkoda. Ale przynajmniej będąc na Łyczakowie, zmierzając w stronę Cmentarza Obrońców Lwowa, przechodzimy obok grobu tego jednego z najwybitniejszych Polaków, którego rodzinę trudno o polskość byłoby posądzać. Zatrzymać się na moment i porównać wyjątkowo skromny pomnik nagrobny z wyjątkowym kopcem, dominującym w panoramie miasta. Z drugiej strony, fenomen Lwowa pozostaje poza wszelką dyskusją. Jak to miasto potrafiło z napływowych obcokrajowców czynić najlepszych Polaków! Wincenty Pol (syn Vincentha Pohla), Karol Szajnocha ( syn Vencla Shejnohy Vtelensky,ego), Józef Dietl (syn Heiricha Dietla).
Lucjan Fac
BIBLIOGRAFIA
1 J. B. Chołodecki, Franciszek Smolka, Lwów 1913.
2 Helena z Seifertów Jabłońska, Dziennik z oblężonego Przemyśla 1914-1915, Przemyśl 1994.
3 Echo Przemyskie, 1/1911, s.2.
4 J. B. Chołodecki, Franciszek …., s. 39.
5 W. Łazuga, Kalkulować. Polacy na szczytach C.K. Monarchii, Poznań 2013, s. 136.
6 S. Koper, Ukraina. Przewodnik historyczny. Tragiczne dzieje. Polskie ślady, Warszawa 2011, s. 66.
7 W. Szolginia, Tamten Lwów. T. 3, Świątynie, gmachy, pomniki, Kraków 2012, s. 230-231.
* Artykuł L. Faca pt. „Cicha Smolki” ukazał się w „Naszym Przemyślu” w nr.5 (103) 2013 roku.
Poniżej link do wszystkich
dotychczas opublikowanych materiałów:
Od kilkunastu miesięcy, wytrwale, Przemyskie Historie.pl starają się przybliżać mieszkańcom Przemyśla historię ich pięknego miasta. Jeśli choć trochę podoba Ci się to co robimy;
TEMATY GALICYJSKIE: pozostałe posty