Historie z lamusa
Życie codzienne w Twierdzy Przemyśl
… albo koniec znanej codzienności *
Jacek Błoński
Od pierwszego oblężenia życie codzienne z dnia na dzień stawało się nie do zniesienia. Zazwyczaj, jak to bywa we wszystkich konfliktach zbrojnych, cywile żywili nadzieję, że wojna potrwa może miesiąc, dwa, lecz na święta na pewno żołnierze wrócą do domu i staną się znowu zwykłymi obywatelami monarchii. Niestety, już pierwsze zarządzenia komendy Twierdzy uświadomiły przemyślanom, iż wojna zmieniła wszystko. Ich spokojne, mieszczańskie domy, będące ich prywatnymi „twierdzami”, zostały opanowane przez oficerów z najdalszych zakątków cesarstwa. Sytuacja w oblężonym mieście, wbrew temu, co pisano w oficjalnych komunikatach, nie była najlepsza. Ceny wzrosły nawet o 200-400 % w stosunku do ich wysokości sprzed wybuchu wojny. Miasto mieli opuścić ci mieszkańcy, którzy nie posiadali zapasów żywności na 90 dni. Prawdopodobnie w Przemyślu pozostało około 20.000 mieszkańców na ogólną liczbę ponad 54 tysięcy obywateli. Aby poprawić sytuację żywnościową, władze miejskie zdecydowały się na oficjalne opróżnienie zapasów pozostawianych w opuszczonych sklepach i mieszkaniach. Decyzja ta miała zatrzymać narastającą falę plądrowania pozostawionych lokali przez ludność, która opuściła Przemyśl. Niestety, pod pretekstem uspokojenia sytuacji wojsko dopuszczało się licznych nadużyć. Plądrowano mieszkania, pozbawiając dobytku mieszkańców, którzy zdecydowali się wyjechać z miasta. Prości żołnierze niejednokrotnie szukając opału, niszczyli cenne meble.
Koncert orkiestry 5 sygetyńskiego pułku honvedów w przemyskim Rynku, jesień 1914 r.
(…) Dzień powszedni mieszkańcy spędzali zazwyczaj na zdobywaniu żywności, a przede wszystkim przeróżnych zaświadczeń niezbędnych do uzyskania przydziału mąki, soli, cukru i konserw. Cywile dostawali przydziały żywności na podstawie kartek wydawanych przez starostwo. Następnie trzeba je było zanieść do intendentury, gdzie po przydzieleniu odpowiedniej ilości mąki, cukru, herbaty, soli, ryżu i innych produktów żywnościowych, zwykły śmiertelnik mógł ją odebrać po kilku dniach. Jednak tutaj dopiero się zaczynała „męka” cywila. Żywność wydawano w zależności od rodzaju w różnych magazynach rozrzuconych po wewnętrznym pierścieniu Twierdzy Przemyśl.
Zofia Seifert Jabłońska opisała „gehennę” zdobywania żywności w oblężonej twierdzy, której obrońcy walczyli nie tylko z Rosjanami, lecz z jednym z najpotężniejszych wrogów żołnierza – głodem i jego wierną towarzyszką – zarazą cholery:
„…Jeśli już i tego szczęścia się dostąpi i kartkę dostanie trzeba z nią latać po wszystkich grupach magazynów, gdyż na każdej grupie wydają co innego. Mąka np. na Bakończycach, sól – inna grupa, cukier, ryż, kawa – inna, mięso inna, i t.d.. Grymasić nie wolno, trzeba brać co dadzą, płaci się z góry. Wymienić nie wolno np. jeden dostanie krupy (pęcak lub ryż), drugi 5 kg mięsa końskiego, ocet, zgniłej cebuli 30 dkg i 25 dkg fleischsmalz. Mąkę tak umniejszyli, że na głowę 5 kg na miesiąc, a cukier to już nawet na kostkę na dzień nie przypada, tłuszczu – 25 dkg, t.j. kawałki wielkości włoskiego orzecha, mięsa wędzonego, zalanego tłuszczem-tego razem 25 dkg., a gdy to się oddzieli, zostaje 2 łyżki. I to wszystko na cały miesiąc ma wystarczyć.
Przy tem dzieją się straszne nadużycia przy wadze, na każdy towarze ogromny procent brakuje. Dają także po 1 kg zwibacka ordynarnego. Ludzie to biorą chętnie. Rozparzy się gorącą, słoną wodą i jest zupa lub kolacja cała. Od wczoraj posyłam moją donnę rano i po południu. Stoi przed Festungskommando po 3-4 godziny i wraca z niczem. Rozpędzają ich. Są tacy co mdleją z głodu i znużenia przed Festungskommando. A w mieście już jajo po 1.5 kor., a kury niżej 60 kor. nie ma. Maruderzy, forszpani jedzą nawet surowe pastewne buraki. Cienie ludzkie się snują. Między niemi poznać tych, co są dobrze zaopatrzeni lub co kradną bo twarze nie zapadłe a cera zdrowa.”
Wydawanie obiadów w „taniej kuchni” przy ul. Ochronek
(…) W celu zdobycia żywności bądź funduszy na jej zakup wyprawiano się na przedpole fortów, gdzie przeszukiwano zgliszcza chałup i chłopskie obejścia, na których terenie chłopi zakopywali swoje skromne plony, których nie mogli zabrać ze sobą przed wypędzeniem ich przez wojsko. Ceny żywności z dnia na dzień rosły w przerażającym tempie. Rozwijał się również handel wymienny. Za bochenek chleba dawano srebrne pierścionki i zegarki. W cenie było nie tylko pieczywo, drób, czy też wołowina, lecz również mięso z wszystkiego co żyło. Dla przykładu cena krowy wynosiła 1600 koron, kury – 48 koron, 1 kg koniny – 12 koron.
Na stołach żołnierskich i w jadalniach dostojnych mieszczan można było zobaczyć dania z mięsa zwierząt, które przed wojną nawet w najbiedniejszych rodzinach nie byłyby potraktowane jako źródło mięsa. Wyjątkowo poszukiwanymi i trudnymi do zdobycia byli dawni pupile przemyskich domów. Mięso Asów, Apsików i Azorków sprzedawano w cenie 5 koron za sztukę. Za koty płacono po 3 korony. Nie gardzono również mięsem myszy i szczurów. Za dziesięć szkodliwych, lecz „smacznych” gryzoni płacono jedną koronę.
Szczupłe zapasy żywności, jeśli tylko się zachowały, były często zabierane przez wojskowe komisje, które konfiskowały ubogie zapasy w domach prywatnych. Ich działalność nasiliła się zwłaszcza w ostatnich dwóch tygodniach oblężenia. Wymieniana już Helena z Seifertów Jabłońska wspomina pod datą 11 marca: „…Komisje chodzą teraz coraz częściej zabierając towar u ludności cywilnej. Zostawiają tak mało na głowę, że zaledwie na 8-10 dni wystarcza. Magazyny już nic nie wydają.”
Honved węgierski podczas rozmowy z mieszkanką przemyskiego przedmieścia (fot. ze zbiorów MNZP)
Gazeta „Ziemia Przemyska”, jedyna miejska gazeta wychodząca podczas pierwszego i drugiego oblężenia tuż przed świętami Bożego Narodzenia 1914 roku podała jedynie krótką wzmiankę na temat „kłopotów” z żywnością. Lakoniczna informacja była skutkiem ograniczeń narzuconych przez wojskową cenzurę: „ Ruch przedświąteczny tak wielki w innych latach dziś ustał zupełnie. Publiczność zmuszona jest ograniczyć się jedynie na zapasach, które posiada – Święta więc będą skromne bez różnych kosztownych smakołyków i spiritualii.”
Ta sama gazeta zamieściła po zakończeniu świąt Bożego Narodzenia artykuł pt. „Boże Narodzenie w oblężonej twierdzy”, w którym redaktor gazety pomimo ograniczeń cenzury podjął próbę opisania panującej w Twierdzy Przemyśl atmosfery smutku, nostalgii, tęsknoty za rodzinami i bólu po śmierci najbliższych i towarzyszy broni. Mieszała się ona z jedynym, niepowtarzalnym klimatem najważniejszych świąt chrześcijańskich, gdy cywilni mieszkańcy Przemyśla gościli w swoich domach obcych żołnierzy i oficerów, dając im niezwykle potrzebne, choć niestety krótkie uczucie zapomnienia, że tam za linią okopów czai się wróg i trwa wojna. Pasterkę w przemyskiej katedrze odprawił ksiądz infułat Łękawski, podczas której obok siebie stali ludzie różnej narodowości modlący się w swoich językach o przeżycie i zakończenie wojny.
Aby oddać intencje autora tekst artykułu z numeru 73 „Ziemi Przemyskiej” z dnia 28 grudnia 1914 r. został przytoczony prawie w całości:
Oficerowie Twierdzy Przemyśl podczas wigilii w oblężonej Twierdzy Przemyśl (fot. ze zbiorów MNZP)
„ Dziwnie rzewny i poważny miały nastrój obecne święta Bożego Narodzenia. Podczas, gdy w innych latach wszyscy wysilali się , aby te święta były „okazałe” tj. aby była mnogość pieczywa, potraw i trunków, dziś więcej pamiętali o pokrzepieniu ducha i ciała. Kościoły wszystkie wypełnione po brzegi, tak ludnością cywilną, jak i żołnierzami. Z tej wielotysięcznej załogi dużo zwłaszcza starszych żołnierzy, którzy pozostawili daleko swe rodziny- szukało ukojenia i pociechy w kościele, modląc się szczerze jak nigdy. Wielu z nich tak oficerów, jak i żołnierzy spędziło wilię i święto u znajomych :cywilów” w kółku rodzinnym. Kto mógł zaprosił do siebie na opłatek znajomego wojskowego, aby mu osłodzić rozłąkę z rodziną i podzielić z nim chlebem i przy o opłatku życzyć lepszej doli i weselszych świąt. Niejeden żołnierz, choć zaproszony nie poszedł lecz został sam ze swoją tęsknotą i bólem , aby ten widok szczęścia domowego i radosnych kolęd – nie przypominał mu jego osamotnienia.
Wilia tegoroczna tak droga sercu każdego Polaka była świętem poważnym i rzewnem bez tej wielkiej wesołości i radości. Tu i ówdzie tylko rozbrzmiewały na krótko kolędy, które wnet ucichały, nie było szopki królem Herodem, nie było kolędników, ani tych mandolinistów z roboczego Koła TSL.- ci poszli do legionów lub do regularnej armii.
Niektóre większe kółka oficerów, żołnierzy i urzędników rzuconych losem do Przemyśla urządziło wspólną wilię i drzewko, kolędując z większą lub mniejszą wesołością aż do pasterki. Wśród takiej wilii niejedno oko łzą zaszło, niejedno piersi dobyło się westchnienie za swoimi drogimi, gdzieś z dala może w nieznanych stronach na obczyźnie rzuconymi.
Święta obchodzili również i wzięci do niewoli jeńcy Polacy. Z dalekich stron Królestwa, a nawet i z Litwy przybyli – tu losem twardym zagnani, w szynele moskiewskie odziani, ci najnieszczęśliwsi, także doznali pocieszenia i ukojenia, słuchając mszy świętej i kazania. Płakali z wielkiego rozrzewnienia, jak dzieci na wspomnienie tych świąt , choć niedawno bez wzruszenia patrzyli śmierci w oczy…”
Polowe jednostki austro-węgierskie wkraczające do Przemyśla po zakończeniu I oblężenia, październik 1914 r.
(fot. ze zbiorów MNZP)
* Tekst Jacka Błońskiego ukazał się pierwotnie w czasopiśmie „Nasz Przemyśl” grudzień 2009 r. i był pierwszym materiałem w trzyczęściowym cyklu poświęconym życiu codziennemu w Twierdzy Przemyśl. Na naszej stronie udostępniamy jego obszerny fragment. Podtytuł „koniec znanej codzienności” pochodzi od redakcji.
Od kilkunastu miesięcy, wytrwale, Przemyskie Historie.pl starają się przybliżać mieszkańcom Przemyśla historię ich pięknego miasta. Jeśli choć trochę podoba Ci się to co robimy – POLUB NAS na Facebooku
Historie z lamusa – Twierdza Przemyśl: