Murowana cerkiew i
zapomniany odpust na Kalwarii Pacławskiej
Kalwaria końcem XIX wieku
„Nie jest moim zamiarem opisywać tegoroczny odpust, który się odbył na Kalwaryi w dniach 13.14. 15. sierpnia br., gdyż odpust odbył się tutaj tak, jak się każdy odpust odbywa, tj. lud (…) schodzi się w miejsca odpustowe, odprawia Sakrament pokuty i przyjmuje komunię św., a że Kalwarya Pacławska jest niezwykłem miejscem, gdyż tutaj nakreślone jest symbolicznie całe życie, męka i śmierć naszego Zbawiciela, Chrystusa Pana, to też i lud w wielkich masach tutaj dla dostąpienia odpustu przybywa.”
Tymi słowami rozpoczął się materiał zamieszczony w gazecie „Echo z nad Sanu” z sierpnia 1885 (nr 14). Nosił on jednak tytuł, który wielu może dziś przynajmniej zdziwić czy zaskoczyć: „Kalwaria Pacławska czyli dowód rzeczywistej unii między Polakami i Rusinami”.
Kalwaria dzisiaj kojarzy się bowiem głównie z Wielkim Odpustem Kalwaryjskim, który organizowany jest przez zakon franciszkanów, którzy tutaj posiadają swój kościół i klasztor. Niewielu pamięta, niewielu wie, że jeszcze do końca okresu międzywojennego odbywały się tutaj dwa odpusty, i że niedaleko kościoła stała całkiem pokaźna murowana cerkiew.
***
Ta sama gazeta pisała dalej o znanej nam wszystkim Kalwarii:
„Spieszą tam Polacy, spieszą tam Rusini, Niemcy i Madiary, a wszyscy w zgodzie, w miłości zwiedzają ze śpiewem nabożnem, po lasach i górach rozrzucone kaplice i pozatykane krzyże, a w którą bądź stronę zwrócisz twoje ucho, usłyszysz to polskie, to ruskie pienia i zdaje ci się, że to lasy i góry śpiewają, a jak nam polski Homer w „Tadeuszu” pisze: „Ludzi we mgle nie widać, tylko sierpy, kosy” tak samo można i tutaj powiedzieć: „Ludzi prawie nie widać, tylko głosy, pieniem brzmiące lasy”.
„Nikt nie pyta tutaj nikogo o narodowość ani o obrządek, gdyż ani narodowość ani obrządek nikomu nie przeszkadza, kto chce być dobrym obywatelem kraju; każdemu wolno chrzcić swoje dzieci czy w kościele, (…) tylko księża robią między sobą małą diwersyę, jeżeli Rusin w kościele a Polak w cerkwi chrzci swoje dzieci (…).” Bo jak zauważa autor artykułu są również siły, które chcą skłócić ze sobą dwie narodowości, aby swoje osiągnąć cele. Gdyby jednak ich działania skuteczne być miały, to nie zgromadziłoby się na Kalwarii Pacławskiej „(…) tego roku w sierpniu kilkanaście tysięcy Rusinów, kilkanaście tysięcy Polaków; obie te narodowości zwidzały wspólnie miejsca święte, Rusini śpiewali z Polakami polskie pieśni nabożne, Polacy z Rusinami ruskie pieśni (…). Rusini i Polacy uważają wszystkie te miejsca święte na Górze Kalwaryjskiej jako swoją wspólną własność religijną, gdyż Rusini i Polacy przychodzą tutaj, aby pod krzyżem na kalwaryjskiej górze zatkniętym ulżyć swojej tęsknocie i troskom, aby pod tym krzyżem błagać Boga o litość, przebaczenie i błogosławieństwo”.
***
Gdy „Echo z nad Sanu” pisało o kalwaryjskim odpuście był koniec XIX wieku. Nie stała jeszcze ani drewniana, ani murowana cerkiew, a której czasami przychodzi nam słyszeć. Samą historię cerkwi na Pacławiu, sprawę masowej konwersji mieszkańców oraz konkurencyjnych odpustów, przedstawiliśmy już w zarysie w poście „Z historii Kalwarii Pacławskiej”
Po postawieniu cerkwi na Pacławiu, de facto odbywały się tutaj dwa odpusty, a Kalwaria Pacławska do czasów wojny była nadal dla greckokatolickiej diecezji przemyskiej najważniejszym miejscem pielgrzymkowym. Widać to wyraźnie we wspomnieniach ludzi, zarówno Polaków, jak i Ukraińców.
***
Kalwaria - koniec pewnej epoki
„ Na Kalwarii były dwie cerkwie, dwie. Jedna stara była, drewniana, z ikonami, bardzo dużo ikon. (…) Tak była do końca ta cerkiew, i ta druga piękna cerkiew, wybudowana w tysiąc dziewięćset którymś tam, dziesiątym dopiero – przepiękna, ogromna. I to dopiero tę cerkiew rozwaliła komuna w pięćdziesiątym siódmym roku […] Ja w nocy, coś byłam mężatka, karmiłam dziecko, w latach pięćdziesiąt siedem i słyszymy straszny huk – coś się dzieje. Zerwaliśmy się wszyscy, biegniemy tutaj na pokostwo, a takie ciągniki z tymi gąsienicami takimi, podobne do czołgów, może to czołgi byli, nie wiem. I ściągały kopuły z tej cerkwi. Bo nikt z Kalwarii nie chciał do tego ręki przyłożyć, bo był szacunek, że to jest święte, że tam odprawiali msze! […] I to krzyż tak spadł z takim tym, (…)i to wziął kowal ten krzyż, tak że nikt nie widział, i ten krzyż na cmentarzu na grobie jakiegoś księdza tak ukrył, żeby została pamiątka […].”
To słowa mieszkanki Kalwarii Pacławskiej zaświadczające nie tylko o historycznym fakcie, ale i o szacunku dla świętego miejsca wyznawców innego obrządku. Zresztą sami mieszkańcy Kalwarii i Pacławia jeszcze kilka lat temu wspominali pielgrzymki ukraińskie z czasów swego dzieciństwa, a nawet wspólne nabożeństwa rzymskich katolików i grekokatolików podczas sierpniowego Wielkiego Odpustu w kościele franciszkanów. (1) Dla wielu bowiem dawne grekokatolickie pielgrzymki nie tylko pozostały w pamięci, ale były nieodrodnym elementem Kalwarii Pacławskiej.
„Każdego roku 15 sierpnia ludzie udawali się na pielgrzymkę do Kalwarii Pacławskiej, żeby zasłużyć sobie odpuszczenie grzechów i wejście do Królestwa Niebieskiego. Kalwaria była położona tylko 7–8 km na północny wschód od naszej wsi. Tam była murowana odpustowa cerkiew i dwanaście kaplic. Ludzie modlili się w nich, szli do spowiedzi, dawali ofiarę na służbę Bożą. Ponadto na Kalwarii zawsze można było coś ciekawego zobaczyć i kupić, bo podczas odpustu tam organizowali wielkie targowiska. Był duży wybór obrazów, krzyży, krzyżyków na szyję, medalików, zabawek i wiele różnych rzeczy. Dzień przed odpustem przez Jamnę wędrowało wielu ludzi z gór, aż od Sanoka, Leska, z Łemkowszczyzny. Wszyscy szli pieszo, tak było przyjęte. W grupach czasem było i do stu osób, przeważnie kobiet, ponieważ odpust przypadał na koniec żniw, mężczyźni zostawali, by je dokończyć”
Kalwaria Pacławska 1936 r. Zdjęcie ze zbiorów p. Wacława Grabkowskiego
I na koniec jeszcze wspomnienie Omelian Pecznia przytoczone w poprzednim matriale o cerkwi w Pacławiu.
„Na Kalwarię przybyło mrowie ludzi. W kaplicach odprawiano mszę świętą. Obok pod drzwiami ustawiono konfesjonały, przy których stały kilometrowe kolejki. Obok, w różnych kierunkach ciągnęły procesje z chorągwiami. Brzmiał śpiew, krzyki, rozmowy, zmieszane z urywkami kazań, płaczem i śmiechem – wszystko razem tworzyło kakofonię dźwięków, od których pękała głowa. Ja, samotnik, chodziłem wśród tej ciżby przerażony i oszołomiony. Nagle usłyszałem coś jakby znajomego. Na oślep zacząłem przedzierać się przez tłum w kierunku, skąd dobiegały słowa pieśni: Pływy świtamy, pisne lubowy… Śpiewały kobiety z niewielkiej procesji z wyszywanym wizerunkiem Matki Boskiej na chorągwi i napisem „Lubacziw”. Poczułem łzy wzruszenia. Głośno podjąłem pieśń. Procesja kierowała się do ruin ukraińskiej kaplicy […]. Uczestnicy procesji uklękli przed ruinami i rozpoczęli modły”