Ich dzieci miały stać się małymi Rosjanami
– fragment książki Alexandra Watsona”TWIERDZA. Oblężenie Przemyśla”
Poniżej prezentujemy pierwszy fragment książki Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla”, która ukazała się niedawno nakładem, znanego miłośnikom historii, Wydawnictwa Rebis z Poznania.
Przytaczany fragment może zaskoczyć część czytelników, którzy do tej pory spotykali się z publikacjami dotyczącymi Twierdzy Przemyśl. Fragment ten jednak ma szczególny wydźwięk właśnie dzisiaj, kiedy trwa wojna w Ukrainie przywołująca dawne, zdawałoby się zapomniane, resentymenty.
Książka Alexandra Watsona „Twierdza. Oblężenie Przemyśla” to książka roku „BBC History Magazine” i „Financial Times”, uhonorowana Distinguished Book Award 2021 przez Society for Military History, nominowana do Gilder Lehrman Prize for Military History i The British Army Military Book of the Year.
Z pewnością pozycja ta stanie się prawdziwym czytelniczym bestsellerem w mieście nad Sanem (i nie tylko). Poniżej link do strony Wydawnictwa Rebis gdzie znajdziecie (zaraz pod fot. okładki książki) spis treści, podgląd kilku mapek oraz wprowadzenie do książki.
link do strony REBIS DOM WYDAWNICZY
***
(…)
Wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, głównodowodzący armii rosyjskiej, był prawdziwym olbrzymem. Przy dwóch metrach wzrostu górował nad całym otoczeniem, zdając się ucieleśniać rosyjską potęgę. Był kuzynem cara oraz jego najbardziej zaufanym powiernikiem i za to zaufanie odwdzięczał się absolutnym oddaniem. Jego wrogowie, których było wielu, bali się go. Władimir Suchomlinow, rosyjski minister wojny, uważał go za „okrutnego i bezwzględnego”, „geniusza zła”. Dla Siergieja Wittego, inteligentnego byłego premiera Rosji, Mikołaj był po prostu „niezrównoważony”. Do legendy przeszedł jego budzący grozę wybuchowy temperament. Nawet w rodzinie carskiej był znany jako „groźny stryjaszek”. Kiedy jednak w sierpniu 1914 roku dowodzone przez niego armie przekraczały granice Galicji, Mikołaj miał przyklejony do twarzy kojący uśmiech. W szeroko propagowanych proklamacjach zapewniał miejscową ludność, że wojska carskie przybywają z misją wyzwoleńczą. Wielka Rosja opowiadała się za „przywróceniem prawa i sprawiedliwości”. Ludom Austro-Węgier w końcu miała być zapewniona „wolność”. W szczególności Polakom obiecywał Polskę zjednoczoną i odrodzoną „pod berłem cesarza rosyjskiego […] ze swobodą wiary, języka i z samorządem”.
Mikołaj Mikołajewicz Romanow
Te piękne słowa drażniły jednak w ustach przedstawiciela dynastii Romanowów, która od 300 lat żelazną pięścią rządziła Rosją. Wolność i samorząd nie były zbytnio widoczne w sposobie traktowania przez Rosję podporządkowanych jej narodów. Polacy wiedzieli o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Ustanowione w 1815 roku kadłubowe Królestwo Polskie, które znajdowało się pod panowaniem Rosjan, przetrwało tylko piętnaście lat. Powstania wzniecane przez polską szlachtę w latach 1830–1831 i 1863–1864 zostały brutalnie stłumione. Poza tym w ostatnich dekadach XIX wieku Romanowowie zaczęli pielęgnować rosyjski nacjonalizm, traktując go jako podporę dla słabnącej legitymizacji swojej władzy. W związku z tym przystąpili do agresywnej rusyfikacji Polaków i innych mniejszości narodowych na zachodnich kresach swego imperium. Można było jeszcze wyobrazić sobie, że po ewentualnym wygraniu wojny Rosjanie przyłączą zachodnią część Galicji do Kongresówki jako ochłap mający zadowolić Polaków oraz francuskich i brytyjskich sojuszników cara, aby utworzyć w ten sposób jakąś nową „polską” jednostkę administracyjną o bardzo ograniczonym samorządzie. We wschodniej części Galicji, czyli na ziemiach, na których leżały zarówno Lwów, jak i Przemyśl, Rosjanie mieli jednak znacznie dalej idące ambicje. Tutaj armia rosyjska zamierzała przystąpić do realizacji pierwszego z wielu programów radykalnej czystki etnicznej, które miały siać spustoszenie w XX-wiecznej Europie.
Wieś Sośnica. Kobiety podczas prania w rowie (fot. NAC)
Te zamiary Rosji natychmiast stały się oczywiste dla wszystkich. Nowo mianowany generał-gubernator wojskowy hrabia Gieorgij Bobrinski, któremu powierzono rządy w okupowanej przez Rosjan Galicji, wyraził się całkiem jasno w czasie spotkania 23 września z polskimi dygnitarzami oraz przedstawicielami inteligencji i duchowieństwa z deputacji miasta Lwowa. „Przedewszystkiem Galicya Wschodnia i Łemkowszczyzna jest odwieczną częścią jednej Wielkiej Rusi – oznajmił przerażonym słuchaczom. – Na ziemiach tych ludność rdzenna była zawsze rosyjska; administracya tych ziem powinna więc być oparta na zasadach rosyjskich. Będę tu wprowadzał rosyjski język, rosyjskie prawo i ustrój„. To, co proponował Bobrinski, było całkowicie sprzeczne z prawem międzynarodowym. Było również kompletnym nonsensem. Wschodnia Galicja od wieków była zdominowana przez polską szlachtę, a Polacy wyznania rzymskokatolickiego stanowili jedną czwartą miejscowej ludności. Mieszkało tam również 619 tysięcy Żydów, stanowiących jedną ósmą mieszkańców wschodniej części prowincji. Rosyjscy nacjonaliści odrzucali jednak prawa obu wspomnianych narodowości zamieszkujących Galicję, twierdząc, że uciskały one pod względem politycznym i ekonomicznym trzymilionową większość greckokatolickich Rusinów, których nacjonaliści oraz armia rosyjska uparcie i raczej problematycznie nazywali „Rosjanami”.
Treść wspomnianego przemówienia generała-gubernatora dotarła również do Przemyśla, którego mieszkańcy za pośrednictwem miejscowej prasy śledzili dążenia Bobrinskiego do przemiany Lwowa w rosyjskie miasto. Zdominowaną przez Polaków lwowską radę miejską na razie pozostawiono w spokoju, jednak miało to być tymczasowe rozwiązanie, gdyż armii carskiej zależało przede wszystkim na utrzymaniu spokoju na zapleczu frontu. Żeby jeszcze skuteczniej go zagwarantować, wzięto zakładników, wśród których znalazło się czterech Polaków, czterech Żydów, czterech nacjonalistów ukraińskich i czterech moskalofilów. To pozornie równe traktowanie różnych narodowości zamieszkujących Lwów szybko się jednak skończyło, a głównym celem represji stali się ukraińscy nacjonaliści. Dla carskiej wizji Galicji jako odwiecznego kraju „rosyjskiego” ci ludzie stanowili bowiem ogromny problem. Ich duma z własnego Kościoła greckokatolickiego, odrzucenie przez nich rosyjskiego prawosławia i upieranie się, że Ukraińcy nie są – jak określała ich carska elita – „Małorosjanami”, ale odrębnym, dumnym narodem, stanowiło bezpośrednie wyzwanie ideologiczne. Co gorsza, ich ukraiński nacjonalizm zdążył już zapuścić korzenie wśród galicyjskich Rusinów. W 1907 roku w Austrii po raz pierwszy odbyły się wybory parlamentarne, w których wszyscy mężczyźni mieli równe i powszechne prawo wyborcze. Partie ukraińskich nacjonalistów zdobyły w nich dwadzieścia mandatów, tymczasem moskalofile, którzy uważali się za odłam narodu rosyjskiego, uzyskali ich tylko pięć.
Cerkiew grekokatolicka w rejonie Przemyśla. 1915. (fot. NAC).
Żeby wyeliminować to ideologiczne zagrożenie i jednocześnie wykonać pierwszy krok w kierunku przebudowy Galicji na podobieństwo samej Rosji, okupacyjne władze wojskowe przyjęły strategię dekapitacji, bardzo podobną do tej, którą w tym samym regionie mieli zastosować dwadzieścia pięć lat później okupanci hitlerowscy i radzieccy. Działania caratu były mniej gruntowne i z pewnością znacznie mniej zabójcze, ale stojący za nimi zamysł był ten sam: usunięcie inteligencji. Z powodu wolnej myśli, konkurencyjnych przekonań politycznych i zdolności organizacyjnych ludzie wykształceni byli elementem niebezpiecznym dla reżimów autorytarnych i totalitarnych. Arcybiskup Andrzej Szeptycki, charyzmatyczny metropolita greckokatolicki, był szczególnym celem. W oczach Rosjan jego wielki wpływ jako zwierzchnika Kościoła greckokatolickiego, jego zażarty opór wobec ekspansji rosyjskiego prawosławia w Galicji i sympatyzowanie z ukraińskim nacjonalizmem czyniły z niego najniebezpieczniejszego człowieka w prowincji. Prawa ręka wielkiego księcia Mikołaja, jego szef sztabu generał Nikołaj Januszkiewicz, obiecał dostarczyć Szeptyckiego „żywego lub martwego”. Kiedy na początku września wojska rosyjskie wkroczyły do Lwowa, arcybiskup natychmiast został umieszczony w areszcie domowym, a w połowie tego samego miesiąca wywieziono go wraz z jego świtą do Rosji.
Wkrótce nastąpiły dalsze represje. Władze rosyjskie nie tylko atakowały narodową organizację polityczną Ukraińców, ale także niszczyły ukraińskie instytucje kulturalne i edukacyjne. W całej wschodniej Galicji ukraińskie towarzystwa czytelnicze i biblioteki były zamykane, a ich książki konfiskowane lub palone. Wydawanie ukraińskojęzycznych gazet – faktycznie wszelkich ukraińskojęzycznych publikacji i ogłoszeń – zostało zakazane. Wykształceni ludzie o wyrobionej świadomości narodowej, w czasach pokoju kierujący miejscowym życiem kulturalnym i je pielęgnujący, których szeregi już na początku wojny zostały poważnie przetrzebione represjami austriackimi, zniknęli. Prowizoryczne listy wywiezionych w głąb Rosji, sporządzone przez władze galicyjskie jesienią 1915 roku, krótko po wyzwoleniu prowincji, pokazywały rozmiary szkód wyrządzonych niewielkiej inteligencji ukraińskiej. Wśród ponad setki zidentyfikowanych osób – prawdopodobnie około połowy rzeczywistej liczby wywiezionych – byli czołowi działacze ukraińskiego Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych „Dnister”, funkcjonariusze policji, wymiaru sprawiedliwości i władz samorządowych ze Lwowa oraz przedstawiciele różnych wiosek. Wśród ofiar tej rosyjskiej czystki było też sporo prawników, lekarzy, duchownych, wykładowców akademickich i nauczycieli.
Po zastraszeniu lub uwięzieniu ukraińskiej inteligencji wielki książę Mikołaj i generał-gubernator Bobrinski mogli przystąpić do, jak uważali, dokończenia procesu „zbierania ziem ruskich”, czyli wcielania „Rusi Podkarpackiej” do państwa rosyjskiego. Język i religia miały zostać zreformowane, gdyż zdaniem Rosjan były to dwa obszary, w których władze polskie i austriackie świadomie podsycały sztuczne różnice między Rosjanami i galicyjskimi Rusinami. Rosjanie byli gotowi na długotrwałą rozgrywkę. Wykorzenienie narodu ukraińskiego miało zająć więcej niż jedno pokolenie, a kluczową bronią dla osiągnięcia tego celu miało być szkolnictwo. W Petersburgu i w głównych miastach wschodniej Galicji zorganizowano kursy języka rosyjskiego z zagwarantowanym pełnym wyżywieniem dla ich uczestników. Ukończyło je blisko trzystu ruskich nauczycieli. Sprowadzono byłego dyrektora szkół ludowych guberni kijowskiej, żeby utworzył w Galicji sieć rosyjskojęzycznych szkół państwowych. Kilka prywatnych szkół nauczających w języku polskim miało być tolerowanych we Lwowie, pod warunkiem że zaczną korzystać z podręczników zatwierdzonych przez Rosjan i wprowadzą co najmniej pięć godzin lekcyjnych nauki rosyjskiego tygodniowo. Tymczasem Ukraińcom nie zapewniono żadnej możliwości uczenia się w języku ukraińskim. Ich dzieci miały stać się małymi Rosjanami.
Jeszcze większe znaczenie miała jednak kwestia religii wyznawanej przez galicyjskich Rusinów. Chociaż według obecnych standardów może się to wydawać dziwne, na początku XX wieku w Europie Wschodniej język w znacznie mniejszym stopniu był wyznacznikiem tożsamości narodowej niż religia. Rosyjscy nacjonaliści byli głęboko zmartwieni faktem, że prawosławie – religia carów – zdobyło sobie ledwie drobny punkt zaczepienia w Galicji. Korzenie Kościoła greckokatolickiego sięgały unii brzeskiej z 1596 roku, gdy biskupi prawosławni Rzeczypospolitej Obojga Narodów, w której granicach znajdowała się wówczas cała Ukraina, uznali zwierzchnictwo papieża w Rzymie, zachowując jednak własny obrządek wschodni. W imperium carów duchowieństwo prawosławne oraz urzędnicy państwowi uznawali Kościół greckokatolicki za nikczemne oszustwo, podstęp rzymskich katolików, który miał na celu oderwanie ukraińsko- i białoruskojęzycznych chłopów od ich prawdziwej ruskiej wiary. W zaborze rosyjskim ten Kościół został zlikwidowany w XIX wieku. Przymusowe nawracanie na masową skalę grekokatolików na prawosławie w latach 1839 i 1875 odbywało się bardzo brutalnie. Chłopi odmawiający przejścia na prawosławie byli bici przez kozaków i zsyłani na Syberię.
W Galicji jednak Kościół greckokatolicki rozkwitał pod panowaniem Habsburgów. Wkrótce po anektowaniu owych ziem w 1772 roku Habsburgowie podnieśli status tego obrządku, zrównując go z Kościołem rzymskokatolickim. W 1914 roku wyżsi duchowni greckokatoliccy nadal odczuwali ogromną wdzięczność za przyznane im prawa oraz przywileje i byli zażartymi zwolennikami panującej dynastii. Pod koniec XIX wieku Kościół greckokatolicki stał się potężnym symbolem ukraińskiej odrębności narodowej. Wielu z jego duchownych znalazło się wśród pierwszych i najbardziej wpływowych przywódców ukraińskiego ruchu narodowego. Dla Rusinów w całej wschodniej Galicji, zarówno tych żyjących w miastach, takich jak Przemyśl, jak i tych należących do masy chłopów na wsi, wiara greckokatolicka była najważniejszą cechą odróżniającą ich od prawosławnych Rosjan i rzymskokatolickich Polaków. Doskonale odzwierciedlała ich położenie na styku Wschodu i Zachodu, jako kluczowy element ich własnej tożsamości.
Kościół greckokatolicki stanowił zatem najpotężniejszą przeszkodę dla rusyfikacji prowincji, a wśród rosyjskich okupantów nie było zgody co do tego, jak osłabić jego pozycję. Po zneutralizowaniu arcybiskupa Szeptyckiego wielki książę Mikołaj, Januszkiewicz i Bobrinski opowiadali się za ostrożnym postępowaniem. Przez cały okres okupacji Galicji armia carska toczyła ciężkie walki na froncie i dopóki zwycięstwo nie było pewne, dowódcy rosyjscy nie życzyli sobie podburzania greckokatolickich chłopów ani wzniecania jakichkolwiek niepokojów na własnych tyłach. Bobrinski uważał, że duchownych greckokatolickich, którzy uciekli przed nadejściem wojsk rosyjskich, nie powinno się dopuszczać z powrotem do ich własnych parafii, ale w stosunku do tych, którzy pozostali na miejscu, przyjął bardzo konserwatywne stanowisko. Na początku obiecał tolerancję religijną i zarządził, żeby duchownych prawosławnych posyłać jedynie do tych miejscowości, w których trzy czwarte parafian opowie się w tajnym głosowaniu za konwersją. Nawet w takich przypadkach jednak miejscowy kościół powinien pozostać w rękach miejscowego duchownego greckokatolickiego.
Płonąca wieś Żurawica pod Przemyślem.1915 r. (fot. NAC)
Niefortunnie dla władz okupacyjnych na takie rozwiązanie nie chciała zgodzić się rosyjska Cerkiew prawosławna. Pod koniec 1914 roku, z błogosławieństwem ultrapobożnego cara posłała ona do Galicji swego człowieka, nienawidzącego katolicyzmu biskupa wołyńskiego i żytomierskiego Eulogiusza. Kilka lat wcześniej wyrobił on sobie opinię fanatycznego przeciwnika tolerancji religijnej, miażdżąc ostatnie pozostałości Kościoła greckokatolickiego na Chełmszczyźnie w zaborze rosyjskim. Po przybyciu do Lwowa w połowie grudnia 1914 roku natychmiast uczcił imieniny cara, celebrując nabożeństwa według rosyjskiego obrządku prawosławnego w dwóch najważniejszych świątyniach greckokatolickich w mieście wbrew woli tamtejszych duchownych. Dodatkowo jeszcze zwiększył rozmiary prowokacji, wygłaszając kazanie „Do narodu i duchowieństwa galicyjsko-ruskiego”, w którym wezwał oponentów kościelnych do zaprzestania oporu, przyjęcia ich „ruskiego ducha” i powrotu do „wiary naszych ojców, tej wiary, w której nasi święci przodkowie żyli i znajdowali zbawienie”. Jego żądanie spotkało się jednak z nieprzejednaną niechęcią. Nawet ci duchowni greckokatoliccy, którzy odczuwali jakąś więź z kulturą rosyjską, głosili, że przejście na prawosławie jest grzechem. Pomimo nacisków i zastraszania odmawiali przekazania któregokolwiek z kościołów we Lwowie Eulogiuszowi i jego prawosławnym intruzom.
W tej sytuacji Eulogiusz postanowił skupić uwagę bezpośrednio na masach wiernych grekokatolików. Mocno naciskał na Bobrinskiego, żeby przekonać go do rozluźnienia zasad konwersji, i w końcu mu się to udało. W lutym 1915 roku zarządzono, że w miejscowościach, z których uciekli duchowni greckokatoliccy, wystarczy prośba mniejszości parafian, żeby posłać tam prawosławnego zastępcę. Na wsi rozpętała się kampania terroru. Eulogiusz na mocy przysługującej mu władzy wyrugował z kilku parafii duchownych greckokatolickich, inni zaś byli wypędzani przez jego sprzymierzeńców z Galicyjsko-Russkiego Towarzystwa Dobroczynnego, organizacji ekstremistycznej jednoczącej miejscowych moskalofilów. Ci ludzie, rozgoryczeni austriackimi prześladowaniami, zamierzali zwiększyć tempo rusyfikacji i mieli własne rachunki do wyrównania. W celu stworzenia wakatów księży mordowano lub – jak w przypadku ojca Harasowskiego z podprzemyskiej wsi Balice – aresztowano, a ich prawosławni następcy nakazywali następnie parafianom zmianę obrządku. Do nawracania na prawosławie używano również zwykłych oszustw. Ruskim chłopom mówiono, że oba obrządki są tym samym, a kłamstwo to uwiarygodniało podobieństwo ich liturgii. Pomimo tego wszystkiego Eulogiusz napotkał jednak zaciekły opór. W Galicji było 1906 parafii greckokatolickich, ale tylko niecała setka z nich przeszła na prawosławie do czasu wyzwolenia większości tej prowincji przez wojska austro-węgierskie latem 1915 roku.
Źródło: Materiały prasowe
Poniżej link do wszystkich
dotychczas opublikowanych materiałów:
Od kilkunastu miesięcy, wytrwale, Przemyskie Historie.pl starają się przybliżać mieszkańcom Przemyśla historię ich pięknego miasta. Jeśli choć trochę podoba Ci się to co robimy;
Historie z lamusa; pozostałe posty