Przemyskie korso
czyli ulica Franciszkańska na początku XX wieku
Franciszkańska, Kazimierzowska, Plac na Bramie czy w końcu miejski rynek, wszystkie te miejsca zdaje się otaczać aura niezwykłości dawno minionego czasu. Podobno przemyscy mieszczanie i kupcy w dawnych latach, w patriotycznym uniesieniu, przeznaczali cały swój wolny czas działalności mającej na celu pomyślność tysiącletniego grodu. Miasto wówczas rosło i rosło, wręcz się rozrastało … i gdyby nie okoliczne wzniesienia, kto wie, jak daleko dzisiaj by sięgało. Tutaj nowinki techniczne szybko zyskiwały swych zwolenników, dzięki nim bowiem przemyskie ulice i kamienice blaskiem niebywałym mogły lśnić … budząc zazdrość przybyszów z całej monarchii.
O jednym z takich miejsc pisała swego czasu przemyska prasa. Dzisiaj przytaczamy za nią znaczące fragmenty … głównie po to, abyśmy we flustrację nie wpadali, spacerując ulicami współczesnego Przemyśla.
****
Miejska promenada *
Ma każde większe miasto swoje korso, ma je także nasz Przemyśl. Ale podczas gdzie gdzieindziej korso takie służy do promenady, to u nas korso, czyli tak zwana ulica Franciszkańska do wszystkiego innego się nadaje, tylko nie do przechadzki.
Krótka to, o wąziutkim chodniku i wiecznym prochem pokryta ulica, przepełniona przerozmaitymi sklepami galanteryjnymi, bławatnymi, korzennymi, mącznymi, restauracjami etc, gdzie o każdej porze dnia setki interesantów załatwia swoje sprawunki; o godz 7. wieczorem zaś elegancka i pseudoelegancja publiczność zalega tą najbardziej ruchliwą ulicę i zaczyna się bezmyślna krętanina od sklepu Reiffa do kawiarni Stiebera, wśród kurzu unoszącego się z pod setek nóg i długich kobiecych trenów. Mieszają się z tłumem, wystrojeni wedle ostatniej mody dandysi, wystawają pod oknami wystawowymi synowie Marsa i zaczyna się gorący ogień ale bez niebezpieczeństwa, bo zamiast prochu, strzela się tylko spojrzeniami, zamiast bomb i granatów padają tylko uśmiechy i komplimenta. Płeć słaba rozmaitego wieku i wyglądu odpowiada równa bronią i staje się korso pobojowiskiem, którego jednak nie zaścielają trupy ani nawet ranni, bo ci zazwyczaj nie krwawią.
Ma korso przemyskie jeszcze inne przeznaczenie. Służy ono za teren, na którym odbywa się wzajemne obnoszenie najnowszych toalet, wzajemne odsądzanie toalet od wszelkiego szyku i smaku, ale i korso winno jest, skoro mało wytrzymała natura pęknie z zazdrości przy takiej rewii toaletowej.
Korsem posługują się też gimnazjaliści. A to młodzi, by rzucać pod nogi przechodniom żabki, Aś starsi biorą pewnie praktyczne lekcye, później w życiu akademickim tak potrzebnej nauki zabijania czasu, bez pomocy książek i skryptów.
Swój pożytek z korsa ma także przemyska „czarna giełda”, ale ta już przed południem najczęściej w niedzielę, kiedy na zwykłym ich terenie operacyjnym z powodu natłoku pacjentów, zabraknie miejsca, a pacjenta zaciąga się na przyległe korso i tu dokonuje się najkunsztowniejszych cięć.
Pustoszeje korso nasze tak o godz. 10. wieczorem, lecz nie na długo, bo już za godzinę wylatuje ze swoich dziupli i kryjówek wesoła gromadka nocnych cieni. Wesołe te stworzenia nie czynią jednak nikomu nic złego, przeciwnie wdzięcznym uśmiechem zapraszają młodych i starych na kilka chwil rajskiego upojenia, dającego zupełne zapomnienie o troskach codziennego bytowania i to za tanie pieniądze. A błogo uśmiechnięte twarze policjantów spoglądają z pełnym zrozumienia wzrokiem na niewinne umizgi mile złączonych par, przekraczających wrota, prowadzące do miłosnego raju – i kiwają pobłażliwie ręką.
Brzask jutrzni, spędzający szeroko rozpostarte cienie nocy, zastaje już korso przemyskie zupełnie bezludne i opustoszałe. U wrót bramy jakiejś, stoi zaspany stróż bezpieczeństwa, wychudła szkapa fiakierska kiwa melancholijnie oślepłym łbem – aż odzywa się pobudka a z nią leniwie wysuwać się rozpoczynają z uliczek i zaułków codzienne postacie robotników, spieszących do roboty, kupców, subiektów, otwierających sklepy z ogromnym hałasem i hukiem, pojawiają się studenci, spieszący się szkół – przekupnie z wiktuałami – wózki piekarskie z chlebem i bułkami i zwolna przybiera korso swój zwykły wgląd.
****
Było też nasze korso świadkiem zupełnie niezwykłych wydarzeń, jak ta, gdy „wariacką jazdę automobilem urządziło sobie w niedzielę o godz. 7 kilku lekkoduchów.” I pomimo tego, że już na placu na Bramie policjanci domagali się zwolnienia tempa jazdy, „panowie owi w wyścigowym niemal pędzie przejechali całą ul. Franciszkańską, która chyba już najmniej nadaje się do wyścigów. Kto patrzył na ową jazdę – pisała wówczas Gazeta Przemyska w numerze 48 z 1910 roku – to musi przyznać, że chyba tylko dzięki ślepemu trafowi nie przyszło do jakiegoś nieszczęścia.”
Cóż jednak prawić o pędzących przez korso automobilach, skoro sama ulica do spacerów ledwie się nadawała.
… i miejskie porządki **
Trudno jest bez wstydu i oburzenia – pisała ówczesna prasa – przechodzić ulicami naszego miasta. Bo to, co przechodzień co dzień na ulicach obserwuje, urąga zasadniczym pojęciom o porządku, czystości i higienie. (…) Nie mówię tu już o ulicach drugorzędnych i podmiejskich, ale o ulicach śródmieścia. Zdawałoby się, że przynajmniej tam, gdzie snują się co dzień tłumy publiczności (np. na Franciszkańskiej), powinien Zarząd miasta dbać o czystość i porządki. Gdzie tam! W czasie deszczu pełno tam błota, w czasie pogody grube warstwy kurzu, pełno odpadów i formalnie stosy zwierzęcych nieczystości.” Dlatego też gazeta przestrzega włodarzy miasta by ulicą Franciszkańską nie chodzili, „zwłaszcza o wieczornej porze po całodziennych śladach nie tyle wozów, ile koni.” Za dnia również uciążliwe bywały przemyskie ulice, gdyż „w dni wietrzne tumany kurzu przez dzień cały wzbijają się z niepodlewanych ulic, a dopiero nad wieczorem, gdy wiatr się uciszy, widzi się jadące beczkowozy.”
W Przemyślu, choć ten „lubi się często chlubić, że jest trzeciorzędnym miastem w Galicyi”, porządku i czystości jednak trudno uświadczyć. „Faktycznie nieraz trudno pojąć, czy winien tu brak dobrej woli i niedołęstwo, czy brak uczucia i zrozumienia dla najprostszych wymagań sanitarnych. „(…) I niech nikt tu – kończy swój wywód gazeta – nie zasłania się argumentem, że utrzymanie większego niż dotychczas porządku na ulicach miasta zwiększy wydatki. Bo gdzie przekroczenia budżetowe idą w krocie, gdy chodzi o inne sprawy, tam powinny się znaleźć fundusze gdy chodzi o zdrowie opłacających.”
****
Tak więc drodzy Czytelnicy, zanim zaczniecie narzekać na brak ładu i składu na przemyskich ulicach, wspomnijcie jak wyglądała reprezentacyjna ulica naszego miasta w 1910 roku … i już będzie Wam nieco raźniej. Z pomocą przyjdą Wam piewcy wspaniałości minionych czasów, dla których smrodliwa, błotna lub zakurzona Franciszkańska jawi się jako sielska uliczka z ciekawymi reklamami i romantycznymi przechadzkami. Na Franciszkańskiej końskich odchodów już nie ma i „nocne cienie” nie zaciągną Was do rajskich ogrodów. Franciszkańska umarła … i oby tak nie stało się z całym naszym miastem.
* materiał pt. „Nasze korso” ukazał się w „Gazecie Przemyskiej” nr 46/1910
** materiał pt. „Nasze porządki” ukazał się w „Echo Przemyśla” nr 76/1910
Poniżej link do wszystkich
dotychczas opublikowanych materiałów:
Od dwóch lat Przemyskie Historie.pl starają się przybliżać mieszkańcom Przemyśla historię ich pięknego miasta. Jeśli choć trochę podoba Ci się to co robimy;
OBRAZKI Z MIASTA: pozostałe posty