Z podróży arcyksięcia Rudolfa po Galicji (cz.I)
Wizyta w Krakowie i zakochana Stefania
Niewiele jest tak romantycznych i budzących wielkie emocje wydarzeń z czasów gdy panował nam najjaśniejszy cesarz Franciszek Józef I, jak tragiczna śmierć w Mayerlingu arcyksięcia Rudolfa Habsburga. Dramat ten rozegrał się niemal 133 lata temu, w nocy z 29 na 30 stycznia 1889 r., kiedy to w tajemniczych okolicznościach, zastrzeliwszy wpierw swoją 17-letnią kochankę Marię Vetserę, popełnił samobójstwo zaledwie 30-letni następca tronu Monarchii Austro-Węgierskiej. Było to wydarzenie, które nie tylko było wstrząsem dla samego cesarza Franciszka Józefa, ale również dla całego cesarstwa. Cierpiący na neurastenię Rudolf Habsburg-Lotaryński pociechy szukał w alkoholu, morfinie i kobiecym towarzystwie. Nikt jednak nie przypuszczał, że może odebrać sobie życie. Wierni poddani cesarza Franciszka Józefa z powątpiewaniem kręcili głowami: to nie może być prawda. Atmosferę podejrzeń wzmacniało zachowanie policji i całej państwowej biurokracji. Informacje docierające do poddanych były nadzwyczaj lakoniczne i często sprzeczne. Zwykle sprawna policja w tym wypadku poczęła zachowywać się niezwykle opieszale.
Niewiele jest tak romantycznych i budzących wielkie emocje wydarzeń z czasów gdy panował nam najjaśniejszy cesarz Franciszek Józef I, jak tragiczna śmierć w Mayerlingu arcyksięcia Rudolfa Habsburga. Dramat ten rozegrał się niemal 133 lata temu, w nocy z 29 na 30 stycznia 1889 r., kiedy to w tajemniczych okolicznościach, zastrzeliwszy wpierw swoją 17-letnią kochankę Marię Vetserę, popełnił samobójstwo zaledwie 30-letni następca tronu Monarchii Austro-Węgierskiej. Było to wydarzenie, które nie tylko było wstrząsem dla samego cesarza Franciszka Józefa, ale również dla całego cesarstwa. Cierpiący na neurastenię Rudolf Habsburg-Lotaryński pociechy szukał w alkoholu, morfinie i kobiecym towarzystwie. Nikt jednak nie przypuszczał, że może odebrać sobie życie. Wierni poddani cesarza Franciszka Józefa z powątpiewaniem kręcili głowami: to nie może być prawda. Atmosferę podejrzeń wzmacniało zachowanie policji i całej państwowej biurokracji. Informacje docierające do poddanych były nadzwyczaj lakoniczne i często sprzeczne. Zwykle sprawna policja w tym wypadku poczęła zachowywać się niezwykle opieszale.
Historia romansu Rudolfa i Marii Vetsere niezwykle szybko okrzyknięta została „romansem stulecia” a wśród ludów monarchii zaczęły krążyć pogłoski, że Rudolf wcale nie zginął, lecz musi się ukrywać, gdyż popadł w niełaskę u cesarza lub skrywa się przed uczestnikami spisku wielkich panów obawiających się ograniczenia przez przyszłego cesarza ich przywilejów. Młody cesarz żyje !!! Wieść gruchnęła nie wiadomo kiedy dokładnie i gdzie, ale ludzie uwierzyli i przekonać się nie dawali, że Kronprinz Rudolf umarł. Zwykły lud najlepiej wszak wiedział, że tylko „udają, że umarł, czy też zabił się albo został zabity, i sprawili mu pogrzeb. A on poszedł między ludzi ….”. Różnie więc się o tym zniknięciu Rudolfa gadało, skoro jednak się tak gadało, to coś musiało być na rzeczy. I rzeczywiście, arcyksięcia widziano koło Wieliczki, w Łącku oraz w Dukli. W końcu byli świadkowie. Nie jeden przecież, wielu ich było.
Dramat, jaki rozegrał się w Mayerling 30 stycznia 1889 r., na obrazie uwiecznił Charles Garabed Atamian (w 1906 r.)
„Wędrujący” Kronprinz Rudolf
Przez przynajmniej kilkanaście lat od pamiętnej nocy w Mayerlingu opowieściami o „wędrującym Rudolfie” żyli mieszkańcy galicyjskich wsi i miasteczek. Ale nie tylko wsie i miasteczka wierzyły, że Rudolf nie umarł. Również tatrzańscy górale „wierzyli równo z ludem z dolin”, że arcyksiążę Rudolf żyje, lecz zmuszony jest się ukrywać. Szczególne miejsce wśród opowieści o żyjącym arcyksięciu zajmują rusińskie legendy o Rudolfie. Zwłaszcza te pochodzące z okolic Czarnohory. Według nich „Rudol” w dalekiej Rozalii (czyli Brazylii) miał nawet urządzić Nową Austrię i rozdawać ziemię emigrantom z Galicji nie tylko według ich potrzeb, ale zupełnie za darmo !!!
Trudno się dziwić powszechnemu niedowierzaniu, że następca ultrakatolickiego cesarza mógł tak po prostu odebrać sobie życie. Wiele przemawiało za tym, że coś musiało wydarzyć się na dworze cesarskim i Rudolf „w lud poszedł”. Wiadomo było skądinąd – wszak każdy człek o tym wtedy mówił – że arcyksiążę Rudolf jeszcze za życia przebierał się dla niepoznaki i incognito wędrował po rozległym imperium Habsburgów, aby się przekonać, jak żyją cesarscy poddani i jak są przestrzegane prawa monarchii. Po powrocie z takiej wędrówki składał oczywiście ojcu swemu sprawozdanie. I nic w tym dziwnego, chłopi bowiem generalnie wierzyli w sprawiedliwość i dobre serce cesarza Franciszka Józefa i w to, że ich będzie bronił przed uciskiem władzy lokalnej. Cesarski syn Rudolf wydawał się być z jednej strony naturalnym wysłannikiem cesarza; z drugiej, orędownikiem samych chłopów. To wszystko oczywiście umacniało mit o „wędrującym Rudolfie” i z czasem pojawili się rzecz jasna „fałszywi” synowie Najjaśniejszego Pana. Tego oczywiście Monarchia już zdzierżyć nie mogła. Gdy w ostatnich latach XIX wieku owych żywych i fałszywych Rudolfów „pojawiało się coraz to więcej, stali się prawdziwą plagą i stałym punktem w… kronikach kryminalnych z tamtej epoki. Naruszali oni – jak słusznie zauważa Leszek Rymarowicz w swoim artykule (1) – autorytet Monarchii, Domu Panującego i w dodatku wyłudzali od egzystujących w skrajnie ciężkich warunkach prostych wieśniaków znaczne nieraz sumy waluty krajowej. Niewątpliwie więc żandarmeria, przez odpowiedni okólnik, została postawiona w stan pełnej mobilizacji. A „Rudolfom” wydano regularną wojnę. Jednym z elementów tej wojny była akcja propagandowa, polegająca m.in. na szerokim relacjonowaniu w prasie procesów i srogich kar, jakie nakładano na fałszywych Rudolfów.” Ostateczny kres opowieściom o „wędrującym” Rudolfie przyniósł upadek samej monarchii, zanim jednak to się stało, opowieści o arcyksięciu krążyły jak monarchia długa i szeroka.
Arcyksiążę Rudolf szykuje się do podróży
Gdy świat dowiedział się o tragedii, jaka miała miejsce w Mayerlingu, żywe były jeszcze wspomnienia z wizyty jaką na przełomie czerwca i lipca 1887 roku złożył arcyksiążę Rudolf w Galicji. Prawdę powiedziawszy do tego momentu – jak zauważył „Kurier Warszawski” (2) – „pomiędzy przyszłym monarchą Austro-Węgier a Galicją – żadnej zgoła prawie nie było łączności”. Do 1887 roku ojciec jego, cesarz Franciszek, zdążył już trzy razy odwiedzić główne galicyjskie miasta i „życzył on sobie od dawna, aby syn i następca – tak kochany i popularny w innych częściach monarchii (…) zrobił ściślejszą znajomość z krajem, dla którego sam żywi gorącą sympatię”. Podobnie małżonka arcyksięcia – Stefania Klotylda Koburg, która „nauczyła się cenić wysoko miłość ludów, herbu habsburskiemu podległych” namawiała męża do tej wyprawy. Sama wyraziła zresztą życzenie towarzyszenia mężowi w tej podróży przynajmniej do Krakowa, co było dla arcyksiężnej sporym wyzwaniem zważywszy na stan jej zdrowia. I tak oto, po długich przygotowaniach, w połowie 1887 roku, wyruszył z Wiednia specjalnym pociągiem arcyksiążę Rudolf wraz ze swą małżonką w podróż po Galicji. Za cel podróży obrał daleki Tarnopol, „gdzie dlań, jako znawcy, urządzają wystawę etnograficzną”. „Wystawa ta – pisał dalej Kurier Warszawski – będzie ważnym momentem podróży, następca tronu bowiem, uznając jedność i całość kraju (…) pragnie jednak zarazem uszanować jego ruski charakter na równi z polskim.”
Podróży arcyksięcia relacjonować miały gazety zarówno krajowe, jak i zagraniczne. „Gazeta lwowska” , Dziennik Polski” i „Kurier Warszawski” wysłały do Krakowa swoich przedstawicieli. Po Wawel przybył „p. Wiener, współpracownik starej Pressy ; p. Friedman – redaktor Fremdmblaltu wiedeńskiego; p. Morytz Ehrenfełd z Wiener allg. Ztg.; p. Frischauer z Tagblattu ; p. Jolles z Neue freie Presse, reprezentanci Narodnich listów z Pragi, Pohlik praskiej i wiedeńskiego Extrablattu.” Spodziewano się również przyjazdu dziennikarzy z Londynu, Paryża i z Berlina.
Ogólnemu zainteresowaniu wizytą arcyksięcia Rudolfa nie ma się szczególnie co dziwić. Była to wszak pierwsza, i jak się miało okazać ostatnia, wizyta następcy tronu w nieco zapomnianym galicyjskim kraju. Prawdopodobnie dodatkowy wpływ na to powszechne zainteresowanie miała sama osoba arcyksięcia, o której w tzw. kręgach mówiło się przecież od jakiegoś czasu. Uwodzicielsko piękny, subtelny, a zarazem dobrze zbudowany – jak go później opisywała Stefania – przejawiał zainteresowania zgoła odmienne od swego ojca. Nic dziwnego, że kobiety, od dam z najlepszych domów po frywolne aktorki, traciły dla niego głowy. Minie jednak ponad rok (do jesieni 1888 roku) gdy Rudolf w nowym gmachu wiedeńskiego teatru, ujrzy po raz pierwszy młodziutką baronównę Marię Vetserę, która swoją głowę – jeśli można tak powiedzieć – straci dla niego zupełnie. Tymczasem w Krakowie, do którego arcyksiążę Rudolf przybył dnia 28 czerwca 1887 roku, towarzyszyła młodemu następcy tronu małżonka Stefania Klotylda Koburg, którą Rudolf poślubił niemal równo sześć lat wcześniej (10 maja 1881r.).
Arcyksiążę Rudolf z małżonką Stefanią Koburg
Przyjazd do Krakowa
Już od godziny szóstej rano, we wtorek 28 czerwca 1887 roku zaczęły się gromadzić „tłumy publiczności na ulicy Lubicz i plantacjach. Honorowa straż obywatelska miała już wiele do czynienia aby zostawić wolne miejsce pojazdom wiozącym deputacje, które od godziny 6 1/2 rano dążyły do dworca kolejowego. Wspaniałe ekwipaże, dzielne konie, służba przybrana świątecznie zwracały uwagę widzów. W pojazdach siedziały damy w recepcyjnych strojach z bukietami w rękach, oraz delegaci przeważnie w strojach narodowych.” Powszechną uwagę zwracały deputacje włościańskie, zwłaszcza samborska, bełzka i sokalska; „chłop w chłopa jak dąb w malowniczym stroju ludowym”. (3)
Front dworca – pisał informowała gazeta – „ozdobiony został pięknie i artystycznie”. Schody przykryte zostały kobiercami, po obu stronach wejścia w „przecudne klomby” ustawione zostały kwiaty. Podobnie peron „przedstawiał się bardzo ładnie” i „wszystko dla widza miłe i estetyczne sprawiało wrażenie”.
Program pobytu w Krakowie arcyksięcia Rudolfa z małżonką zamieścił min. krakowski „Czas” (nr 143 z 25 VI 1887)
O godzinie ósmej rozległy się salwy dział z kopca Kościuszki. Było to znak, że pociąg zbliża się już do Krakowa. „Drugie salwy działowe z cytadeli zamkowej” powitały pociąg, wjeżdżający na dworzec kolejowy. „Entuzjastyczne okrzyki: niech żyje! powitały Najdostojniejszych gości.”
Na samym peronie Arcyksięstwo powitał bp. Dunajewski i „reprezentanci wojskowi na czele kompanii – wojska pułku 13 krakowskiego”. Przedstawiciele władz powiatowych, „deputacye rozmaitych towarzystw” oraz dziennikarze czekali zgromadzeni w jednej z sal dworca, która również na tę okoliczność została stosownie przyozdobiona. Przemowę powitalną wygłosił marszałek krajowy hr. Jan Tarnowski, który „część mowy wygłosił po polsku, część po rusku.” Nie speszony wiernopoddańczymi słowami, Arcyksiążę podziękował za piękne powitanie i zapewnił zebranych, że raduje się na samą myśl, iż poznaje piękną Galicję. Zapewnił jednocześnie o swojej sympatii do obu zamieszkujących tę krainę narodowości, co przytaczały zgodnie wszystkie gazety relacjonujące przybycie następcy tronu do Krakowa.
Gdy piękne słowa rozlegały się w dworcowej sali, uwagę wielu zaprzątał sam widok Cesaraowiczostwa. Arcyksiąże „ubrany jako feldmarszałek-porucznik był w biały galowy jeneralski mundur, spodnie czerwone ze złotymi lampasami, a pierś miał orderami ozdobioną”. Arcyksiężna Stefania natomiast wystąpiła „w jasnej popielatej sukni z niebieskiem odcieniem oraz okryciem czarnem koronkowem”. Oboje Arcyksięstwo – jak zapewniał „Kurier Krakowski” – „za pierwszem ukazaniem się umieli połączyć się nicią sympatji i życzliwości z całym ogółem”, zaś arcyksiężna Stefania swym „dobrotliwym uśmiechem” zjednała sobie serca wszystkich zgromadzonych na dworcu krakowskim.
Po uroczystym powitaniu Arcyksięstwo udali się do powozów, które zawiozły ich do „Rondla” czyli do Barbakanu, gdzie nastąpiło dalsze „witanie się” … tym razem z władzami miasta.
Kilka dni przed przyjazdem specjalnego pociągu z Wiednia udostępniono krakowianom „Program wjazdu i pobytu w Krakowie Najdostojniejszego Cesaraowiczostwa”. Nam pozostaje jedynie w skrócie wielkim przedstawić ten pobyt, aby czytelnik mógł wyrobić sobie zdanie o różnicy jaka zachodziła między Krakowem czy Lwowem, a trzecim miastem w Galicji – Przemyślem.
Koszary Arcyksięcia Rudolfa w Krakowie (źródło GW/Archiwum Krzysztofa Jakubowskiego)
Dzień pierwszy albo krakowski zawrót głowy
Jeszcze tego samego dnia (tj. 28 czerwca) po południu udali się Arcyksięstwo na zwiedzenie Krakowa. „Z wieku i urzędu” – pierwszeństwo należało się oczywiście Wawelowi i tam właśnie udał się „długi szereg ekwipażów z prezydenta powozem na czele”.
Na Wawelu, w skarbcu „Arcyksiężna z wielkim zajęciem wypytywała się o szczegóły najdrobniejsze (…) Arcyksięcia zaś zajmowały szczególnie starożytne malatury, jakimi obwieszone są ściany skarbca.” Po skarbcu przyszła kolej na kaplicę Batorego, Jagiellonów, Zygmuntów; w końcu zeszli do grobów, które „ogromne wrażenie na Arcyksiężnej wywarły”. Później w,, Collegium novum,“ odbyło się „wręczenie honorowego dyplomu nowo kreowanemu Dr filozofii arcyksięciu Rudolfowi” Zwiedzanie Muzeum książąt Czartoryskich „Arcyksięstwo rozpoczęli od zwiedzenia sal bibliotecznych. Następnie zwiedzano zbiory sztuki i zbrojownię. Odwiedzono jeszcze gimnazjum św. Anny i szkołę żeńską św. Scholastyki, gdzie „urocze krakowianki, hucułki, rusinki” przywitały gości bukietami kwiatów. Arcyksiążę wstąpił jeszcze sam na Strzelnicę, gdzie nie zabawił długo, bowiem godzinie 6 wieczorem przewidziany „był w pałacu „pod Baranami” obiad dworski.
Okolicznościowy medal wybity z okazji wizyty arcyksięcia Rudolfa w Krakowie w 1887 r.
Około 8 wieczorem, udała się „Para Cesarzewiczowska na Wolę Gustowską w odwiedziny do księstwa Czartoryskich” i gościła tam całe trzy kwadranse. Później udano się na wianki. „Illuminacja miasta wypadła bardzo świetnie. Na rynku dominowały Sukiennice, oświetlone tysiącami płomieni gazowych oraz gmach Banku Galicyjskiego oświetlony kosztem resursu dawnego. (…) Po za rynkiem wszystkie ulice starały się prześcigać wzajemnie w świetności illuminacyi (…) Ścisk i tłok był taki na ulicach jakich nikt w Krakowie od najdawniejszych czasów nie pamięta. Kiedy tłumy dążące z wianków wkroczyły w ulicę Grodzka z trudem zaledwie można było sobie torować drogę.” (5)
Dzień drugi czyli ktoś chce zawrócić Stefanii w głowie
Na dzień 29 czerwca program zapowiadał zasadniczo trzy punkty. Poza odbytym na błoniach o godzinie 8-mej przeglądem I. pułku ułanów imienia Arcyksięcia Rudolfa, „który tenże po raz pierwszy widział w komplecie”, o godzinie „pół do 3-ciej” dworskim pociągiem udali się Dostojni Goście do Krzeszowic (godzinę prędzej osobnym pociągiem zamówionym przez hr. Artura Potockiego odjechali „goście zaproszeni w liczbie poważnej około 100”). Po latach miało się okazać, że podróż do Krzeszowic, miała zaowocować romansem arcyksiężnej Stefanii i wspomnianego hrabiego Artura Potockiego. Romansem niezbyt długim, bo przerwanym śmiercią Potockiego w 1890 roku. Artur Potocki, wnuk założyciela krzeszowickiej linii rodu, gdy poznał w swej rezydencji w Krzeszowicach arcyksiężną Stefanię, był już od sześciu lat wdowcem.
Hrabia Artur Potocki – przez kilka lat łączył go romans z arcyksiężną Stefanią
„U stóp schodów, przy wejściu do pałacu – pisał krakowski „Czas” – oczekiwała Dostojnych Gości hr. Adamowa Potocka z czterema wnuczkami, córkami hr. Artura Potockiego i śp. Władysława hr. Krasińskiego.” (5) Powitała ich chlebem i solą. Jakiś czas później, „na dany znak do obiadu, Arcyksiążę oświadczył hr. Arturowi Potockiemu, że pragnie podać rękę hr. Adamowej Potockiej i wezwał hr. Artura Potockiego, aby poprowadził Arcyksiężnę do stołu. Sala jadalna – pisał „Czas” – była wspaniale urządzona, a na stołach błyszczała kosztowna zastawa”. (5) „Przepyszne tualety dam zapięte pod szyję – oraz to, że siedziały panie w kapeluszach podczas obiadu — nadawały wdzięczną a oryginalną cechę całemu przyjęciu. Tego rodzaju stroje – jak zapewniał dalej Kurjer Krakowski – są nakazane przez etykietę dworską, jeżeli przyjęcie odbywa się na wsi.” (6) Podczas obiadu Arcyksięstwo siedzieli wprawdzie obok siebie, ale obok Rudolfa siedziała hr. Adamowa Potocka, a obok Stefanii siedział nie tak znowu stary hr. Artur Potocki.
Podobno goście bawili się tak dobrze, że ochmistrzyni dworu kilkukrotnie musiała „przypominać Arcyksięstwu, że czas już wyjechać”.
Drugi dzień pobytu zakończył późnym wieczorem raut u księcia Windischgrätza. Było chyba już po dziesiątej wieczór, gdy para książęca wróciła do Pałacu „Pod Baranami”, a księżna Stefania mogła przywołać wspomnienie niedawnego spotkania z wdowcem Arturem Potockim.
Arcyksiążę Rudolf lubił być w centrum uwagi.
Wszystko ma swój koniec
1 lipca, już o godzinie 5,30 zaczynali gromadzić się na dworcu kolejowym przedstawiciele władz cywilnych i wojskowych, reprezentacje wszelakie, obok schodów przed wejściem na lewo stanęło duchowieństwo, na prawo szlachta. Powód był znany. Jak zapowiadał bowiem program ogłoszony końcem czerwca „Jego Ces. i Król. Wysokość Najd. Cesarzewiczowa uda się z powrotem do Wiednia o godzinie 6 minut 55 (czas Pragski), a Jego Ces. i Król. Wysokość Najd. Cesarzewicz uda się o godzinie 7 minut 20 (czas Peszteński) w dalszą podróż do Tarnowa i Łańcuta.” Specjalne pociągi stanęły jeden koło drugiego. „Wśród dżwięku hymnu ruszył powoli pociąg wiozący Arcyksiężną do Wiednia. (…) Urocza małżonka Następcy tronu uprzejmie kłaniała się z okna, żegnana z prawdziwem uniesieniem wszystkich, których serca podbiła sobie niezrównaną uprzejmością, dobrocią i pięknością.” Wyjechał również w „dalszą podróż po kraju” pociąg z arcyksięciem Rudolfem. I choć program krakowski o tym nie mówił, a prasa nie wspominała, zawitać miał arcyksiążę również do Przemyśla.
Trzydniowy program pobytu arcyksięcia Rudolfa w Krakowie, który przedstawiliśmy w bardzo wielkim skrócie, wypełniony był po brzegi. Odzwierciedlał pozycję miasta na mapie Galicji. Na podobną uwagę w oczach najwyższych władz mógł liczyć tylko stołeczny Lwów, gdzie „Najdostojniejsze Cesaraowiczostwo” zatrzymało się w drodze do Tarnopola przez trzy dni. Niestety Przemyśl zrównany został w programie podróży arcyksięcia Rudolfa z innymi pomniejszymi miastami, a pobyt w nim następcy tronu był niemal symboliczny. Trzeba sobie wręcz jasno powiedzieć, że Rudolf Habsburg-Lotaryński nie do Przemyśla przybywał, lecz w odwiedziny do Sapiehów z Krasiczyna, a przez miasto musiał siłą rzeczy przejechać. Gdyby jednak ten punkt programu podróży w ogóle nie nastąpił, nie mielibyśmy dzisiaj bogatych opisów krasiczyńskiego zamku z końca XIX wieku, które zawdzięczamy lwowskiej i krakowskiej prasie. Ale o tym …. przeczytacie w drugiej części artykułu „Śladami pobytu arcyksięcia Rudolfa w Galicji”.
Maciej Pietrzak
Przypisy:
(1) Leszek Rymarowicz; Tajemnicze wędrówki arcyksięcia Rudolfa w Karpatach, „Płaj” nr 51, Pruszków 2016
(2) „Kurjer Warszawski” 1887, nr 176 (28 czerwca 1887)
(3) Kurjer Krakowski. nr 145 (28 czerwca 1887)
(4) Kurjer Krakowski. nr 142 (24 czerwca 1887)
(5) Czas. nr 147 (1 lipca 1987)
(6) Kurjer Krakowski. nr 146 (30 czerwca 1887)
(7) Kurjer Krakowski. nr 147 (1 lipca 1887)
(8) Czas. Nr 148 (2 lipca 1887)
HABSBURGOWIE – pozostałe posty: