Piękna pani Sontag
Z historii pewnej mieszczańskiej rodziny *
Anna Strońska
Regnum Galiciae, districtus Premisliensis figuruje na metryce mojej matki. A ja urodzę się w Przemyślu we wschodniej Małopolsce. Jestem stąd, nieodwołalnie. Co tam ja. — Przywieź mi te zdjęcia z domu – telefonuje z Montrealu moja córka po wiadomości, jak makabrycznie oszpecili wille przy Kmity nowi gospodarze. Hania wyraźnie chce zdjęć z domu, zatem i ona nie przestała być z Przemyśla, chociaż na odległość, którą panny Dzikowskie, Niemczyńskie i Kozarskie mogły znać z ,,lekcyi”, a to martwa wiedza. Na ich tremach nie szumiały muszle atlantyckie, tylko adriatyckie. Zażywało się świata, ale domowego jak strudel w cukierence. Wiednie, Gleichenbergi, Raguzy moich babko-ciotek były adresami europejskimi, fakt, ale europejskimi po drodze z Galicji oraz do Galicji.
Po wojnie granica z lekka odsunęła się na wschód. Tych trzynaście kilometrów pomiędzy Przemyślem a Medyką mimo wszystkich międzynarodowych gwarancji nieprzyjemnie zaciążyło na mieszkańcach. Rozbudowano lewobrzeżną (czyli ,,bezpieczniejszą”) część miasta. W Przemyślu nieomal wszystko, co nowo zbudowane, jest zasańskie. Za mojego Przemyśla, Zasanie było gorsze - taka Praga przemyska – a dzisiaj każdy, kto się dobił swoich dwu klit w świeżym slumsie, jest z Zasania i woli Zasanie.

Plan Przemyśla z 1917 roku
Z Wybrzeża do Śródmieścia szło się przez renesansowy rynek, którego górną ścianę, za podcieniami, stanowiły kamienice zamczyste, chłodne, zagadkowe. Trochę się ich bałam. Stoją na rozległych i do dzisiaj nie spenetrowanych lochach, po części zamienionych ze składów kupieckich na piwnice. Nie będę zdziwiona, jeśli przypuszczenia o podziemnych korytarzach z rynku, a już zwiaszcza z zamku choć w części okażą się prawdziwe. W tak często obleganym mieście nie mogło się obyć bez kryjówek i sekretnych furtek.
W jednej z młodszych kamienic w dole rynku — zaledwie secesyjnej, lecz ładnej, wielkookiej , z wypukłym frontonem, z obfitą sztukaterią — mieszkali Sontagowie. Ich niemieckich, dawno zapomnianych przodków można wypatrywać w Polsce o tamtej – na dzisiejszy gust – malowniczej porze, gdy Jagiełło, obdarowawszy Przemyśl prawem magdeburskim, ustalił jego obszar na sto łanów, to jest na dwa tysiące dwieście czterdzieści hektarów.

Widok ogólny Rynku 1925
Pewnie już tu byli, gdy Zygmunt Stary sprezentował miastu dość późny przywilej budowy łaźni za pieniądze z podatków od warzenia piwa (zastarzała polska skłonność do wydawania raczej na piwo niż na mydło), choć równie dobrze mogli u nas zamieszkać dopiero u schyłku XVIII wieku, w trakcie jedenastu lat, podczas których Przemyśl był miastem prywatnym, sprzedanym przez Austriaków hrabiemu Cetnerowi. Gdy hrabia uzna interes za wątpliwy, z powrotem odsprzeda Przemyśl Austro-Węgrom za przystępną cenę stu sześciu tysięcy dziewięciuset dziewięćdziesięciu ośmiu złotych. Wygląda na to, że złote od czasów hrabiego istotnie zdążyły się zdewaluować.
Więc Sontagowie. Uroczy dom mieszczański. Wnętrza, ludzie jak z ,,Buddenbrooków” Manna, chociaż bez Toni. Owdowiałą panią Sontagową hołubiło czterech dorosłych synów. Oni ją wielbili, zwłaszcza najmłodszy, Józef, po domowemu – Bubek, ten przystojny. Kapitan Sontag musiał mieć wysokie notowania u świętego Franciszka. U Sontagów nie wolno było zastawiać łapek na myszy, których jednak niebezpiecznie przybywało, rozrabiały nocami, aż wreszcie Bubek zawziął się i postawił im miednicę z wodą. Zaraz po zgaszeniu światła wpadła pierwsza ofiara. Usłyszawszy chlupot, Bubek zerwał się z łóżka i ruszył na pomoc. – Miałem może czekać, aż się utopi!?

Przemyśl, most na Sanie, pocztówka 1936 r.
Kiedyś, idąc z matką (do nas, oczywiście)przez oblodzony rynek, wstąpił po papierosy. Pani Sontagowa czekała przed trafiką. — Pót minuty to nie trwało, ja wracam, a mame już policjant trzyma — opowiadał później. Było ślisko i jakiś szarmancki posterunkowy podał rękę starszej pani. »A mame już policjant trzyma”. Akurat ją, tę nieskazitelną, stonowaną w słowach i uczynkach panią Sontagowa!
Po wojnie już nie wrócił, nie odważył się. Zamieszkał w Argentynie. Jego brat, też oficer, zginie w 39. Przypuszczało się, że poległ gdzieś na wschodzie kraju. Dopiero na opublikowanej w Londynie, a jeszcze wtedy niedostępnej w Polsce liście ofiar katyńskich znalazłam majora Sontaga.
To nastąpi. Jest czas, jeszcze jest, chociaż nienadmierny: późne trzydzieste lata. Dziunek (inaczej się go nie nazywało, tylko Dziunek), uporczywy kawaler, robi niespodziankę i zjeżdża z Wilna z żoną. Rozwiodła się dla niego: rozwód, wtedy? Rzadkość. Co ciekawsze, poprzednim mężem był sędzia sądu najwyższego, zatem ktoś bardzo wysoko postawiony w ówczesnej hierarchii społecznej. A Dziunek, cóż, zaledwie major, niezwykle sympatyczny, ale uroda słaba, łysy jak — powiedzmy – kolano (- A bo Dziulka nie wie, czy to głowa czy co – brała mnie w obronę niania, gdy jako paroletnie dziecię poklepywałam Dziunka po łysinie). Jego małżeństwo zaskoczyło wszystkich.

Takim najzwyklejszym majorem Dziunek jednak nie był. Pracował w wileńskim Instytucie Wschodnim, powiązanym z kontrwywiadem. Tylko kto wtedy o tym myślał, kto łączył ten szczegół z decyzją efektownej damy …
Osoba prawdziwie comme il faut. Sontagowa od razu zachwyciła się synową. Żona Dziunka w zasadzie na wszystkich wywarła dobre wrażenie. Natomiast nie przekonał się do niej mój ojciec. Co to było? Intuicja? Nie umiał powiedzieć. Mało to osób nie podoba nam się bez uchwytnej przyczyny.
O przeszłości pani Niny wiedzieliśmy dokładnie tyle, ile chciała. Któż by sprawdzał? Za ziemiańskim rodowodem młodej Sontagowej (majątek jej rodziców na niegdysiejszych kresach miał przepaść po rewolucji, odcięty granicą) przemawiały jej maniery i biegła, przy jakiejś większej towarzyskiej okazji ujawniona, znajomość francuskiego.

Msza polowa przed defiladą wojskową z okazji siódmej rocznicy wymarszu na front Pierwszej Kompanii Kadrowej, 7 sierpnia 1921 roku
Nadchodzi wrzesień 1939. Dziunek na froncie, jego żona w Przemyślu. Wkraczają bolszewicy. Do mieszkania Sontagów zgłaszają się funkcjonariusze z niebieskimi pagonami, wymieniając nazwisko osoby, z którą chcą się widzieć. Starsza pani Sontagowa jest przekonana o pomyłce, zapewnia, że nikt taki tu nie mieszka. Synowa przerywa jej i wita przybyłych. Starsza pani nie zna rosyjskiego, ale uderza ją respekt, z jakim enkawudyści odnoszą się do rozmówczyni. Nie przejmując się osłupiałą teściową, Nina zaczyna ich oprowadzać po mieszkaniu, wskazywać a to na meble, a to bibeloty, które żołnierze natychmiast pakują i wynoszą. Ogołociwszy dom z wszystkiego, co przedstawiało większą wartość, Nina też się wynosi. Bez jednego słowa.
W Przemyślu już jej nie widziano, ale nie na tym koniec sensacyjnej akcji. W połowie wojny Nina Sontag pojawia się … w Kairze. Odszukała na afrykańskim froncie Bubka, częstując go opowiastką o gehennie przeżytej po rzekomej wywózce do Związku Radzieckiego. Bliski Wschéd pełen był wtedy Polaków ocalonych przez Andersa, więc nie miał powodów, by nie wierzyć. Współczuł bratowej serdecznie, dat pieniądze. Pytanie o jej adres w Kairze — później to sobie uświadomił — wyminęła, ale przyrzekła, że go znów odwiedzi, Radość ze spotkania wyparuje, gdy kapitana Sontaga zaproszą na rozmówkę panowie z Intelligence Service, zainteresowani meldunkami o każdym jego następnym kontakcie ze szwagierką — niebezpiecznym szpiegiem. Do dalszych spotkań nie doszło. Albo Nina zwiała, albo kontrwywiad zmienił plany i sprzątnął ją szybciej, niż zamierzał. Bardziej prawdopodobna jest ta druga wersja.
I ostatni (mam nadzieję!) przyczynek do sprawy, którą wymyśliło życie: niedawno opowiedziano mi, że w 1942 r. Nina Sontag pojawiła się między Polakami dopiero co zwolnionymi ze zsyłki w Taszkencie, wypełniając tam jakąś niewyraźną i źle komentowaną rolę. Uchodziła zaledwie za prowokatorkę.

Przemyśl, przejazd oddziału artylerii 22 pal przed trybuną honorową z okazji imienin Piłsudskiego, 1933 r.
* Anna Strońska (1931 – 2007) reporterka, pisarka i publicystka, urodziła się 14 marca 1931 r. w Przemyślu. W dzieciństwie zwana Dzidzią, potem Zulą. Mieszkała z rodzicami w Przemyślu przy ul. Piotra Kmity. Jej ojciec, Władysław Stroński (1890 – 1947), do połowy lat trzydziestych był starostą przemyskim. W czasie II wojny światowej aresztowany i torturowany przez NKWD. Wycieńczony kilkuletnim pobytem w więzieniu i chorobami zmarł w 1947 roku. Jego brat, Marian Stroński (1892 – 1977), był wybitnym malarzem, związanym z Przemyślem. Matka Anny Strońskiej, Zofia z d. Niemczyńska (1896 – 1979), córka przemyskiego adwokata, dr Jana Niemczyńskiego, była z zawodu nauczycielką muzyki.
Studiowała dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Pisała w „Gazecie Krakowskiej”, następnie w latach 1963 – 1981 w „Polityce”, później związała się z paryską „Kulturą”. Jest autorką kilkunastu zbiorów reportaży i esejów, m.in. „Tyle szczęścia dla szewców”, „Panno piękna, piękny mój aniele”, „Życie jakie jest”, „Motyw wschodni”, „Ściśle prywatna Europa”, „Anglia któregoś dnia” oraz “Sennik Galicyjski”. Zmarła 5 czerwca 2007 r. w Warszawie.
WSPOMNIENIA: pozostałe posty