Listy z więzienia sowieckiego w Przemyślu – 1940 rok*
,,Proszę Was chodźcie do katedry i proście Boga o moją wolność”
Takie błagalne prośby kierowała Maria G. z więzienia sowieckiego znajdującego się przy pl. Dominikańskim w Przemyślu [ob. siedziba Starostwa]. Listy pisane ołówkiem, w lutym i marcu 1940 roku, przez ponad 70 lat zachowały się w rodzinie adresata Karola K. Cudem przemycane grypsy ukazują tragizm sytuacji i brutalne metody stosowane przez Sowietów wobec uwięzionych Polaków. Należy przypomnieć, że prawobrzeżny Przemyśl od 28 września 1939 roku do 28 czerwca 1941 roku znajdował się pod okupacją sowiecką.
Maria G. była żoną policjanta śledczego, zatrudnionego przed wojną w Policji Lwowskiej, w komórce do walki z komunizmem. Po wkroczeniu Sowietów do Lwowa, we wrześniu 1939 roku, Jan G. został aresztowany i ślad po nim zaginął. Prawdopodobnie został zaraz stracony. Do chwili obecnej brak oficjalnej wiadomości o jego losie.
Maria G. – po wydostaniu się z więzienia – 1942 r. (z archiwum rodzinnego Andrzeja K. i Lucyny G. )
Jego żona Maria, aby uniknąć losu męża, ukrywała się u krewnych i znajomych. W lutym 1940 roku podjęła próbę przedostania się przez zieloną granicę na stronę niemiecką. Usiłowała dotrzeć do rodzinnej Kańczugi, w której to w sierpniu 1939 r., u swoich rodziców, pozostawiła 2 letniego syna Andrzeja. Dowiedziała się, że można wynająć przewodnika, który przeprowadza przez granicę na Sanie. Dotarli do Bachowa idąc ,,pół nocy w śniegu po piersi”. Udało im się przejść przez zamarznięty w tym okresie San, ale musieli się zatrzymać na nocleg we wsi Bachów. Tam wytropił ich Ukrainiec, który doniósł na nich do pobliskiego niemieckiego posterunku. Niemcy ich zatrzymali, a potem odesłali do Sowietów. Przewodnik rzekomo został zesłany w głąb Rosji. Natomiast Marię G. dowieziono do więzienia sowieckiego w Przemyślu przy ob. pl. Dominikańskim.
W jakiś sposób o swoim aresztowaniu dała znać mieszkającemu w Przemyślu kuzynowi Karolowi K. i pośrednio rodzonemu bratu Stanisławowi K. zamieszkałemu w Kańczudze. Karol K. pracował wówczas w palarni kawy. Po kawę na potrzeby wojska i więzienia przyjeżdżali sowieccy lejtnanci. Przekupieni, umożliwili prawdopodobnie przez pośrednictwo różnych innych osób [,,malarz”, ,,ślusarz”] dostarczanie paczek z żywnością dla uwięzionej Marii G., która odwrotnie przekazywała grypsy. Do czasów obecnych zachowało się 5 jej listów więziennych. Po czterech miesiącach, ciężko chorą Marię G. z więzienia „wykupił” brat. Maria G. do śmierci tj. do 1996 roku zamieszkiwała w Kańczudze.
Oryginały listów są w posiadaniu najbliższej rodziny, a ich odbitki przekazano do Archiwum Państwowego w Przemyślu.
Fragment listu Marii G. z więzienia sowieckiego – 1940 r. (z archiwum rodzinnego Andrzeja K. i Lucyny G. )
Uwięziona Maria G. przede wszystkim ukrywała swoją tożsamość, aby nie zdradzić związku ze straconym mężem, przedwojennym policjantem lwowskim. Jako powód przekroczenia granicy podawała chęć przedostania się do rodziców, którzy opiekowali się jej małym dzieckiem. Wyjaśniała, że z mężem, którego prawdziwego nazwiska nie wyjawiła, zagubiła się w trakcie bombardowania. Nie ujawniła też, że przebyła ze Lwowa. To była słuszna linia jej obrony. W więzieniu przeżywała kilkugodzinne nocne przesłuchania, nie pozbawione gróźb i molestowania. Sowieci oskarżali ją, że była posłana celowo przez Niemców. Bardzo bolało ją nieprawdziwe posądzenie o związki z Niemcami. Panicznie, podobnie jak i inni współwięźniowie, bała się deportacji w głąb Rosji. Straszono, że wywiozą ją na 5 lat przymusowych robot. Należy w tym miejscu przypomnieć, że w czasie Sowieckiej okupacji Przemyśla z miasta i okolic wywieziono do ZSRR ponad 10 000 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Wobec więźniów stosowano surowe kary. Za najmniejsze przewinienie – pisała – w koszuli dają do “chołodni”, do ciemnicy. Z czasem Maria G. traciła nadzieję na wyjście z więzienia. Zaczynam się załamywać na śmierć i tracę nadzieję co do wolności po tym co się tu słyszy. …. Trzeba będzie tu nogi wyciągnąć. Oj! niech Bóg broni każdego dostać się w te ręce … dostać się łatwo, ale wyrwać bardzo ciężko.
Warunki w więzieniu były okropne, niewyobrażalnie trudne do wytrzymania. W jednej celi zgromadzonych było 40-50 kobiet, a mężczyzn po 100 i więcej. Robactwo piechotą łazi – pisała – … Śpimy jak psy w budzie, na barłogu, na brudnej, gołej podłodze, w nieopalanych celach, wiatr chula pośrodku. Zagrożone było życie i zdrowie: Jestem nocno zaziębiona, kaszel mnie dusi po nocach, gardło boli, miałam już tu trzy razy atak nerek. I trudno się doprosić lekarza … Boję się, że mi te mury całkiem odbiorą zdrowie.
Więźniowie bardzo cierpieli z powodu głodu: Jedzenie to pęcak i woda farbowana to niby kawa, cały dzień człowiek głodny jak wilk. Dlatego w listach przewijają się głównie prośby o jedzenie i równoczesnie podziękowania. Otrzymałam od tego P. ,,malarza”: masło, cukier, mydło, za co Was mocno całuję.
Prowiant był dostarczany na różne sposoby. Maria pisze: Teraz bardzo dobrze robicie, że wiążecie chleb sznurkiem. W dołku masło, słonina czy wędlina, nikt tego nie wybierze, bo tu się różnie zdarza. Bardzo dokuczało pragnienie, stąd usilne prośby o dostarczenie gorącej herbaty. Były też i bardziej ,,wymyślne” marzenia : Ach!, jak zjadłabym ziemniaków bodaj pośnych z cebulką. Ukojenie nerwów znajdowano w paleniu papierosów. ,,Każda kobita pali z nudów, ze złości, z rozpaczy”. Uwięziona, jak każda matka, rozpaczała z tęsknoty za dzieckiem: Żal mi tylko dziecka … może go już nie zobaczę…Nie mogę pisać bo łzy mnie dławią, a jestem wyczerpana, po całych nocach nie śpię i tulę do serca zdjęcie dziecka.
Maria i Jan G. (z archiwum rodzinnego Andrzeja K. i Lucyny G.)
Szukano na różne sposoby pomocy i wzajemnie sobie pomagano. W tej beznadziejności
i rozpaczy największą i jedyną nadzieję pokładano w Bogu. Co ja już przeżyłam i co mnie jeszcze czeka. Niech się dzieje wola Najwyższego. Modlimy się tu co dzień, ale cichutko… Proszę Was chodźcie do Katedry i proście Boga o moją wolność …tylko On i Matka jego może mi dopomóc…poproście, może ks. Lewkowicz by Mszę św. odprawił. Dalej dodaje: Teraz dopiero wiem, że pieniądze, majątki, to marność świata naprzeciw tej nieocenionej wolności.
Zachowane listy to tylko przyczynek do poznania ludzkich dramatów i ceny wolności.
Opracował:
Andrzej K. przy współudziale Lucyny i Anny G.
*Pierwotna wersja artykułu: A. Koperski, Proszę Was chodźcie do Katedry i proście o moją wolność, została zamieszczona w „Nasz Przemyśl” 2013: nr 6, s. 6-7. Wersja publikowana na stronie jest wersją uzupełnioną przez autora.
Inne posty związane z II wojną światową :