Krew na rękach dragonów
… czyli wszystkiemu winni są szpiedzy
Odkąd w Przemyślu rozpoczęto budowę fortyfikacji, stał się on obiektem zainteresowania rosyjskiego wywiadu. Co rusz w prasa opisywała jakąś „szpiegowską aferę” a kontrwywiad monarchii dekonspirował działających w Przemyślu szpiegów.
Wojsko austro-węgierskie w Przemyślu
Na liście szpiegów „najwyższą lokatę” zajmował oczywiście pułkownik Redl, który „wpadł” dopiero po kilkunastoletniej pracy na rzecz Rosjan. Inni złapani szpiedzy nie byli już tego kalibru. Ani sprawa porucznika Raaba [o por. Raabie czytaj TUTAJ], ani sprawa Trembeckiej nie miały takiego znaczenia jak sprawa Redla. Incydentów szpiegowskich było jednak na tyle dużo, aby austro-węgierskie władze wojskowe wpadły w pewną nerwowość. Agentów widziano niemalże wszędzie. Do ludności apelowano o czujność, zaś za ujęcie bądź wskazanie szpiega obiecywano nagrody. Nerwowość wojskowych udzieliła się również ludności cywilnej, która ochoczo przystąpiła do „ujawniania” szpiegów. Często, oczywiście, były to Boga ducha winne osoby, a nadgorliwość cywilów psuła szyki austriackiemu kontrwywiadowi.
„Kontrwywiad dysponował wprawdzie skuteczną metodą wyławiania rosyjskich szpiegów, na początku 1911 roku zdołał wszak wyodrębnić cechy szczególne używanych przez nich paszportów. Rzecz całą, co oczywiste, utrzymywano jednak w ścisłej tajemnicy (…) nie zapobiegło to więc szykanowaniu osób niewinnych.”
„ Znamienne zresztą, iż wielu z wykrytych nad Sanem szpiegów (…) dekonspirowało się w sposób niemal dziecinny. Do najbardziej kuriozalnych należał przypadek obywatelki rosyjskiej Marii Wonetko, która podczas jazdy pociągiem uruchomiła hamulec bezpieczeństwa, tłumacząc, iż konduktor usiłował targnąć się na jej cześć. Później oskarżenie swe odwołała, skutkiem czego sama wylądowała za kratkami, zaś o działalności agenturalnej aresztantki świadczyć miał notatnik, w którym znaleziono kilkaset adresów osobistości z miast zagranicznych. Dziś może wydać się dziwne, iż kobietę tę, zapewne zwykłą histeryczkę, wzięto za szpiega. Zajście niniejsze miało jednak miejsce dosłownie na kilka dni przed wybuchem wojny, kiedy byle głupstwo potrafiło wywołać przesadnie nerwowe reakcje.”
Kliknij na okładkę pisma aby przejść do pdf-a z artykułem Krzysztofa Bornika pt. „Przed stu laty w Przemyślu”
Do wybuchu wojny sprawy domniemanych szpiegów choć były traktowane poważnie, równie wnikliwie były rozpatrywane, a część podejrzanych była zwalniana z aresztów. Sama natomiast szpiegomania „miała raczej uciążliwy niż groźny charakter”.
Sytuacja zmieniła się wraz z wybuchem wojny. „Każdy cywil postrzegany był jako potencjalny agent, zaś osoby, które przyłapano w pobliżu obiektów o znaczeniu strategicznym, spotkać mógł smutny koniec. Po dotkliwej porażce sił austro-węgierskich, restrykcje wobec cywilów nasiliły się w sposób znaczący.
„W całej Galicji zaczęto wyłapywać eliminować domniemanych agentów, przy czym owa czystka miała wyjątkowo restrykcyjny charakter (jako znak dany nieprzyjacielowi interpretowano nawet wywieszenie prania przed domem!), zaś jej rozmiary przyprawiają o zgrozę.” Podejrzeniami objęto niemal wszystkich tzw. moskalofilów czyli Rusinów, którzy nie uznawali etosu ukraińskiego i uważali siebie za przynależnych do narodu rosyjskiego. „Wystarczyło – pisał S. Łańcucki – wskazać na kogoś palcem, że jest moskalofilem, by go wrzucono do więzienia, a jeśli znalazł się jeszcze fałszywy świadek, to sądu polowego oskarżony nie uniknął.”
Nie obyło się bez samosądów, w których brali udział żołnierze rozgoryczeni wojennymi zdarzeniami. Do takiego wydarzenia doszło również w Przemyślu.
15 września 1914 roku na stacji w Bakończycach wysadzono ” grupę podejrzanych o moskalofilstwo Rusinów.” Byli to głównie mężczyźni, rolnicy z powiatu dobromilskiego. W drodze na policję, eskortowani aresztanci byli popychani i lżeni przez gawiedź. Ktoś oddał strzał, aresztanci zaczęli biec. Chwilę później zastąpił im drogę „oddział węgierskiej kawalerii, osaczając ich na styku ulic Dworskiego i Bocianiej. Od tego momentu zdarzenia potoczyły się niemal błyskawicznie. Między dragonami a eskortą doszło do krótkiej wymiany zdań, po czym nagle Węgrzy siec zaczęli aresztantów szablami. Jednocześnie w sukurs honwedom pospieszyli inni obecni przy zajściu żołnierze (zapewne także cywile), którzy ruszyli do akcji uzbrojeni w deski wyrywane naprędce z ogrodzeń.”
Spośród 46 aresztantów przeżyło tylko dwóch.
Gdy po godzinie siedemnastej na miejsce zbrodni przybył Radca Sądu Obwodowego w Przemyślu, Roman Dmochowski, zastał „rozkawałkowane zwłoki, zaś bruk i ściany okolicznych domów zachlapane krwią.” Na nic się zdała interwencja w Wiedniu. Władze nie były zainteresowane ukaraniem sprawców, „a komendant twierdzy, generał Hermann Kusmanek von Burgneustädten, miał ponoć nawet wyrazić zadowolenie z dokonanego samosądu.” Nie była to pierwsza podobna masakra w Przemyślu, a sprawcy wcześniejszej również nie ponieśli żadnej odpowiedzialności.
(oprac. MP)
O histerii szpiegomanii pisał na łamach „Przemyskiego Przeglądu Kulturalnego” Krzysztof Bortnik (nr. 32–33/2014)
W artykule znajdziecie szerokie omówienie zaznaczonych powyżej wątków.
Zapraszamy do lektury całego artykułu !!!
Twierdza Przemyśl: pozostałe posty