HISTORIE Z LAMUSA / TEMATY ŻYDOWSKIE
Kołnierzyki i manszety
… czyli o fabryce Leona Gansa
Istniała na początku wieku w Przemyślu, na ulicy Mokrej, jedyna w Galicji fabryka bielizny i pralnia parowa. Zajmowała się ona głownie produkcją kołnierzyków, manszetów (czyli inaczej – mankietów), a właścicielami jej byli panowie Rapaport, Löwental i Leon Gans.
W mieście, gdzie przemysłu było jak na lekarstwo, był to jeden z nielicznych rodzynków. Niejaki A. Radwan w „Gazecie Przemyskiej” z 11 marca 1910 [nr.21] zamieścił wielce ciekawy tekst o tym przemyskim przedsiębiorstwie. Dowiadujemy się z niego nie tylko ilu pracowało tam ludzi, ile zarabiali i jak wyglądało całe przedsięwzięcie. Dowiadujemy się również gdzie wyroby przemyskich przedsiębiorców znajdowały swoich nabywców. Tekst, jako się rzekło wielce ciekawy, a i wymowę ma niemal patriotyczną (w każdym razie w lokalnym wydaniu). Okazuje się bowiem, że jedyna w Galicji parowa fabryka kołnierzyków i manszetów z Przemyśla zamówień nie miała prawie wcale. Większość bowiem wspomnianych akcesoriów męskiej garderoby sprowadzali przemyscy kupcy z niemieckich fabryk. „To doprawdy więcej niż głupota” orzekł autor, który zrozumieć nie potrafił, że przemyskie wyroby zbyt znajdują gdzieś na świecie, a w rodzimym Przemyślu są nieomal bojkotowane.
M.P.

Z Przemyskiego przemysłu
A. Radwan
Wracałem do Przemyśla z tych stron, w których podróżny z okna pociągu nad każdem niemal miastem a nawet miasteczkiem widzi szereg sterczących kominów. Wiemy co to znaczy. Tam pod tymi kominami – ruch, praca, życie – jednym słowem to wszystko, do czego my od szeregu lat tak bardzo wzdychamy – tam kwitnie przemysł. Niestety u nas inaczej, inaczej inaczej. Ów dumnie strzelający w górę zwiastun przemysłu – jest u nas rzadkim zjawiskiem, nic więc dziwnego, że gdy go człowiek zobaczy, interesuje się nim i chciałby zaraz wiedzieć, co tam u stóp jego się dzieje. Kiedy więc z pociągu zobaczyłem i nad grodem Przemysława kilka takich kominów, postanowiłem przy najbliższej sposobności pozwiedzać owe środowiska naszego skromnego przemysłu. Postanowienie owo wprowadziłem już po części w czyn, a wrażeniami mojemi dzielę się z Szacownymi czytelnikami.

Zapukałem do drzwi kancelarii fabryki kołnierzy, która jest własnością spółki: Rapaport, Löwenthal, Gans. Zastałem przy biurku pp. Löwentala i Gansa. Kiedy im przedstawiłem cel mego przybycia, ofiarował mi się z nadzwyczajną uprzejmością p. Gans za przewodnika i oprowadził mię po całej fabryce, pokazując i objaśniając każdą rzecz szczegółowo.
Weszliśmy najpierw do szwalni. Sala duża, jasna, wszędzie wzorowa czystość, podobnie, jak czyste i białe jest płótno, z którego się wyrabia kołnierze. W koło stoły – na nich maszyny do szycia, przy nich około 40 dziewcząt zajętych pracą. Wszystkie wyglądają dobrze i zdrowo – nic dziwnego – pracują w warunkach higieną wymaganych. Robota, naturalnie podzielona, przechodzi z rąk do rąk. Tu się kraje, tam się szyje, stebnuje, dalej robi się dziurki, jeszcze dalej te dziurki się oblamuje – nim kołnierzyk, czy manszet przybierze właściwy sobie kształt, musi przejść przez parę różnych etapów. Idziemy za nim i przychodzimy do pralni.
Zwiedzamy najpierw przyrząd do destylacji wody. Kierownik tego działu objaśnia mi szczegółowo całą wędrówkę wody, jaką musi przebyć ze studni aż do miejsca, w którem się pierze bielizna. Tu znowu inny funkcjonariusz pokazuje mi ogromny zbiornik z bielizną zanurzoną w wodzie. W środku zbiornika jest olbrzymi walec pokryty blachą powyginaną podobnie, jak znane powszechnie ręczne maszyny do prania; walec ów obracany przez maszynę spełnia właśnie funkcyę właściwego prania.

Oglądamy następnie miejsce, w którem na kocach wojskowych suszy się wyprana bielizna na wysuwanych ze szafek żerdkach – widzieliśmy następnie, jak w innej sali dziewczęta tę bieliznę krochmalą i przygotowują do prasowania – weszliśmy wreszcie do prasowalni.
Przy odpowiednich przyrządach stoją prasowaczki i prasowacze – pod mosiężne gorące obracające się walce podsuwają kołnierzyki i manszety, aby tam nabrały należytej sztywności i właściwego sobie połysku. Jeszcze jedna sala – a w niej cały szereg pracownic ręcznemi żelazkami doprowadza bieliznę do ostatecznej doskonałości.
Wszystko to jest na parterze, zaś na piętrze mieszczą się biura i akspedyt. Na półkach setki, a raczej może tysiące, pudełek i pudeł, w których bielizna czy to zrobiona na zamówienie, czy też wyprana, opuszcza fabrykę. Prowadzę w dalszym ciągu z panem Gansem rozmowę:
– Ile fabryka zatrudnia ludzi?
– Około stu, nadto wiele kobiet bierze także robotę do domu. Gdyby było większe zapotrzebowanie, możnaby zająć przy robocie i tysiąc ludzi.
– Ile tu ludzie zarabiają?
– Różnie. U nas robota idzie na akord. W każdym razie wynagrodzenie tygodniowe wynosi przeciętnie od 12 do 18 koron, niektórzy zarabiają i po dwadzieścia kilka koron.
– Czy to robotnicy stali?
– Tak, stali – dużo jest takich, którzy pracują od założenia fabryki.
– No i jakże idzie fabryka?
– Ot pacha się. Z początku było ciężko, bo nie było ludzi znających się na tej robocie, trzeba było sprowadzać obcych, aby uczyli. Dziś już sami nasi.
– A zamówień najwięcej skąd?
– Różnie – przeważnie od obcych. Mamy bardzo wiele zamówień z Węgier, z Bukowiny, są także i zamówienia z miast galicyjskich – ale nie ze wszystkich.
– No a Przemyśl?
– Najmniej. Kołnierze – chociaż w jakości przewyższają wszystkie inne, a cena ich jest niższa – biorą od nas tylko firmy Zajączkowskiego i Strzyżowskiego – wszystkie inne sklepy sprzedają wyroby niemieckie. Mamy tylko zamówienia prywatne zwłaszcza z pralni.


Pożegnałem uprzejmego gospodarza, a wracając do domu, rozmyślałem o nieuleczalnej wadzie naszego społeczeństwa. Jakto, to mamy pod nosem fabrykę, w której mogłyby znaleźć setki biednych rodzin uczciwe zajęcie, a sprowadzamy obce towary? To wyroby nasze są dobre dla obcych, a dla nas nie? To my zawsze będziemy bogacić naszych wrogów, czy oni mieszkają w Berlinie, czy w Wiedniu? To doprawdy więcej niż głupota.
Postanowiłem sobie, żądać w każdym sklepie w Przemyślu kołnierzy i manszetów z fabryki Gansa (można poznać po marce) a sądzę, że każdy komu cokolwiek zależy na rozwoju naszego przemysłu, uczyni to samo.
HISTORIE Z LAMUSA: pozostałe posty