Okruchy pamięci
Jestem z akcji „Wisła” … historia Czesławy Rowińskiej
Jacek Szwic
Przemyśl, Łętownia
Dlaczego ja jestem z akcji „Wisła”? Dla czego nas to spotkało ? – pyta Czesława Epler z domu Rowińska, która przyjechała aż z Londynu żeby po siedemdziesięciu latach znaleźć odpowiedź na dręczące ją pytanie. Tylko, że odpowiedzi nie ma.
Niedziela. Siedzimy pod hotelem Belferek. Starsza, elegancka pani w kapeluszu dobranym do reszty, z laseczką. Wygląda jakby żywcem przeniesiona spod polskiego kościoła w Londynie, gdzie spotykała się z Kaczorowską, Andersową, a także innymi żonami i wdowami po zasłużonych Polakach żyjących na emigracji. Mówi najczystszą polszczyzną, czasem tylko podkreśla emocje jakimś mocniejszym słowem. A w tym, co opowiada emocji nie brakuje, pomimo, że tamtych wydarzeń minęło już siedemdziesiąt lat.
Historia
Rok 1939. Łętownia. Małżeństwu Rowińskich, Tekli i Janowi rodzi się drugie dziecko – córka. W miejscowym kościele dziewczynka na chrzcie dostaje imię Czesława. Rowińskim jak na owe czasy powodzi się dobrze. Jan jest gajowym w Hubicach niedaleko Niżankowic. Mają gospodarstwo na końcu wioski. Zatrudniają parobka i służącą. Jan oprócz pracy w lesie ma pasję. Narciarstwo. Nawet skończył jakiś kurs skoczków narciarskich. Dowodem na to jest jego stare zdjęcie, na nartach na zaśnieżonym wzgórzu.
– Właściwie to ojca prawie wcale nie pamiętam. Miałam pięć lat, kiedy parobek przyjechał z miasta bryczką i powiedział mamie, że ojca w Dobromilu zamordowali banderowcy. Wtedy parobek i służąca ze strachu uciekli. Matka wzięła wóz drabiniasty, z sąsiadem Repichem zbili z desek trumnę i pojechała po ciało. Później mówiła, że ojca nie zastrzelili tylko zarąbali. Pogrzebu już nie pamiętam.
Straszne czasy
Dwa dni później jedziemy do Łętowni. Czesława, choć po kilku poważnych operacjach dzielnie pokonuje górkę, na której położony jest cmentarz.
– To tu – wskazuje na skromny betonowy grobowiec. – Na szarfie kazałam napisać – Tato, Babciu nie pamiętam was, ale zawsze w moim sercu jesteście. Córka Czesia. Bukiet miał być w barwie biało czerwonej, a dodatkowo orzeł na czerwonym tle.
Z cmentarza idziemy do Henryka Repicha, który prowadzi kronikę Łętowni. Starszy pan wita nas na ganku i przeprasza, że nie wstaje, ale choroba go zmogła. Słysząc, że interesują nas losy rodziny gajowego Rowińskiego odwraca się do żony i prosi żeby mu przyniosła kronikę. Gruba księga, a właściwie duży zeszyt, w którym odręcznie spisywane są dzieje wioski. Pierwszy wpis pochodzi z 1908 roku. Repich prowadzi kronikę dopiero od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i martwi się, kto będzie spisywał historię, kiedy już jego zabraknie. Szybko przewraca strony i wreszcie znajduje krótki wpis – Jan Rowiński, gajowy z Hubic. Zamordowany przez UPA dn. 20. 06. 1944, Komendant Strzelca.
– Pamiętam pogrzeb – Repich podnosi głowę z nad kart kroniki. Ksiądz przemawiał i chyba leśniczy. Pogoda wtedy była ładna i też tak grzało, jak dzisiaj. To były straszne czasy. Po polach i lasach włóczyły się różne bandy, maruderzy. Napadali na ludzi, rabowali, zabijali a dookoła bidusia była.
Zapiski w kronice dotyczące ojca Czesławy Epler z d. Rowińskiej
Akcja „Wisła”
W 1947 roku Czesława miała osiem lat i pamięta, co wydarzyło się potem.
– To był maj. Do wioski przyjechało wojsko i zaczęli wyganiać ludzi. Jakiś oficer podbiegł do matki i powiedział, że ma dwie godziny na spakowanie i ma się stawić przy drodze nad Sanem. Matka spakowała mnie i brata zabrała z domu jakieś rzeczy, dziadek wziął krowę i poszliśmy. Cały dzień wieźli nas do Przeworska. Potem w bydlęcym wagonie trzy tygodnie wieźli nas aż do Jarosławia, ale tego pod Szczecinem. Kiedy już na miejscu wyszliśmy z wagonów słyszeliśmy jak ormowcy mówili, że banderowców przywieźli. Potem jeszcze wiele razy to słyszałam. Dlaczego? Do dzisiaj nie mogę tego zrozumieć. Przecież nie byliśmy nawet ukraińską, ani łemkowską rodziną. Dlaczego banderowcy?
Czesława milknie, bo coraz bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że nikt jej nie odpowie.
Nic nie zostało
Udajemy się na koniec wioski, żeby zobaczyć miejsce, w którym stał jej dom. Repich mniej więcej opowiedział, gdzie to może być. Po lewej stronie drogi, tam gdzie parę lat temu była szklarnia. Na dole jest strumyk, a zaraz za nim las. Po szklarni nie ma śladu. Teren splantowany, nowe budynki. Żadnego punktu odniesienia. Nawet tego orzecha, który ojciec Czesi posadził.
– Jakby był, to pewnie zabrałabym go z korzeniami – Czesława znowu poddaje się emocjom.
Na drugi dzień dzwoni żeby powiedzieć o mszy, którą na niedzielę w miejscowym kościele zamówiła w intencji pamięci ojca i babci. Kilka dni później byłem w Hubicach, bo obiecałem Czesławie odnaleźć chociaż miejsce po gajówce, w której mieszkali. Miejscowi potwierdzili, że pamiętają jakąś ruinę pod lasem, ale potem ktoś ją spalił i tam też żadnego śladu nie zostało.
Czesława Epler nad grobem ojca w Wapowcach
Okruchy pamięci / Wspomnienia: pozostałe posty