Twierdza Przemyśl
Przemyśl twierdzą niezdobytą
– pierwsze oblężenie *
Jacek Błoński
W pierwszych dniach października 1914 roku obrońcy twierdzy rozpoczęli przygotowania do odparcia spodziewanego ataku wojsk rosyjskich. To, że Rosjanie spróbują zdobyć przemyską twierdzą, było pewne. Komendant Twierdzy Przemyśl – Herman Kusmanek von Burgneustadten i jego oficerowie sztabu zastanawiali się tylko, gdzie i kiedy nastąpi atak. Dowódcy poszczególnych odcinków mieli natychmiast przesyłać meldunki o wszelkich ruchach wojsk nieprzyjaciela i każdej próbie szturmu większych formacji wroga. Przewidywano, że atak rosyjski nastąpi wzdłuż szosy prowadzącej do Lwowa.
W poniedziałkowy ranek – 5 października, nazajutrz po dniu imienin najjaśniejszego pana – cesarza Franciszka Józefa I, z okazji których Kusmanek wysłał telegram z życzeniami dla cesarza, Rosjanie rozpoczęli generalny szturm na fort XIV Hurko, leżący wzdłuż drogi ze Lwowa, a przede wszystkim na grupę fortów siedliskach z Fortem I Siedliska na czele. Gwałtowny szturm wojsk rosyjskich, trwający nieustannie ponad 72 godziny zakończył się zupełnym fiaskiem. Atakujący stracili około 10.000 zabitych i rannych żołnierzy. Ówczesne, oficjalne komunikaty austriackie mówiły wprawdzie o stratach rosyjskich, wynoszących co najmniej 40.000 żołnierzy, lecz liczba ta wydaje się mocno przesadzona. Zarówno atakujący Rosjanie, jak i obrońcy wykazywali wręcz szaleńczą odwagę. Jednym z oddziałów rosyjskich, atakujących Fort XIV Rurko w dniu 8 października był Polak, potomek gen. Chłopickiego, (…) – por. Bohdan Chłopicki:
„Po północy 8.X 1914 roku (.. .) otrzymał nasz batalion rozkaz, zająć przestrzeń między fortem Hurko a Hureczko. „Zaniat lunet” brzmiał rozkaz; o ile mnie pamięć nie myli, ów wyraz ” lunet” odnosił się do fortu Hureczko. Dowódca batalionu objaśniał nam, że ów „lunet” jest zbudowany z ziemi, posiada kilka dział, kilka gniazd k.m. i odpowiednią załogę. W wykonaniu tego rozkazu maszerowaliśmy w kierunku przedmiotu natarcia; przestrzeń między nami i fortem była przez Austryjaków nieustannie oświetlana już to reflektorami, już to rakietami pistoletów świetlnych, przyczem ogień artylerii i k.m. trwał bez przerwy. Zaczęło świtać a my szliśmy dalej. Przed nami leżały pościnane drzewa, których konary, ostro zakończone, zwrócone były ku nam. Tuż za drzewami był rów przynajmniej 5 metrów głęboki, napełniony wodą. Po wrzuconych doń ściętych drzewach przebyła już grupa żołnierzy mojej kompanii oraz kompanij sąsiednich wraz z dowódcami a na ostatku dowódca batalionu. Sytuacja była taka, że po tamtej stronie rowu znalazła się grupka moich żołnierzy wraz ze mną oraz dowódcą batalionu, przed rowem zaś pozostało wielu żołnierzy, którzy, nie chcąc wychodzić z wody czy to z bojaźni, czy też dlatego, że nie mogli, bo wąska ta kładka z gałęzi wszystkich pomieścić nie mogła, mimo że byli prażeni silnym ogniem artylerii fortecznej i k.m., który wskutek skupienia na cel ostrzału wielkie w zabitych i rannych zadawał nam straty, pozostali przed rowem i zaczęli dalej spychać weń konary drzew, by zapełniwszy tym sposobem rów, módz przejść na drugą stronę.(…). Jakoż dotarliśmy do szosy, prowadzącej z Medyki do Przemyśla, przy której zatrzymaliśmy się. (…) Dowódca batalionu wskazał na nasyp toru kolejowego, który biegł do fortu i dał nam rozkaz przebiec pojedyńczo przez szosę i zając miejsce pod nasypem toru. (…) Odległość do szosy do wskazanego nam przez dowódcę batalionu miejsca przy torze pod nasypem wynosiła około 100 kroków. (…) Dość powiedzieć, że z kompanii mojej, liczącej przeszło 200 żołnierzy, dotarło do nasypu zaledwie 30-tu kilku. Nie dziw, bo który tylko z żołnierzy się podniósł, by przestrzeń między szosą a torem przebiec, padał ranny lub zabity przez krzyżowy ogień k.m. i ręcznej broni austryjaków.”. Resztki batalionu, w którym służył Chłopicki, zatrzymano na przedpolu fortu, gdzie okopały się i doczekały zmroku. Następnego dnia oddział Chłopiekiego miał brać udział w szturmie na Fort XIV, lecz podobnie, jak cała armia rosyjska pod Przemyślem z powodu olbrzymich strat i zmian na froncie wycofał się poza linię wzgórz okalających przemyską twierdzę.
Sztab twierdzy Przemyśl
Wspomnienia Chłopickego, będące obecnie w posiadaniu Muzeum Narodowego Ziemi Przemyskiej ilustrują, jak wielkie straty poniosły wojska rosyjskie. Pomimo próby wysadzenia instalacji flankujących forty, usunięcia zasieków przez oddziały saperskie, poprzedzających piechotę, każda próba zaatakowania przemyskich fortów kończyła się w morderczym, krzyżowym ogniu doskonale wstrzelanych stanowisk austriackich karabinów maszynowych, moździerzy i artylerii fortecznej. Tym bardziej tragicznymi wydają się wydarzenia, które miały miejsce przy próbie zdobycia jednego z fortów siedliskich – fortu III Łysiczka. W wyniku sprawnie przeprowadzonego ataku, Rosjanom prawie udało się zdobyć ów fort. Tylko odwaga i przytomność załogi fortu nie pozwoliła Rosjanom zająć go. Fort łącznikowy III Łysiczka został zaatakowany we wczesnych godzinach porannych 7 października, kiedy to Rosjanie przepuścili największy szturm na grupę fortów siedliskich. Już po północy obrońcy fortów musieli wytrzymać morderczy ostrzał artylerii oblężniczej. W dniu tym, gen. Brusiłow, który przejął dowodzenie nad wojskami oblegającymi Przemyśl, oraz (…) gen. Szczerbaczow postanowili rozstrzygnąć wynik zmagań o przemyską twierdzę. Zgodnie z przewidywaniami Kusmanka w dniu tym główny atak, podobnie jak w dniach poprzednich, skierowany był na VI odcinek twierdzy Przemyśl.
Rycina obrazująca Rosjan po szturmie na fort w Siedliskach w październiku 1914
Grupa fotów siedliskich składała się z artyleryjskiego fortu głównego I „Salis Soglio” i sześciu fortów pomocniczych: fortów pancernych I/1 -,,Łysiczka, I/2 – „Byków, I/5 – ,,Popowice”, I/6 – ,,Dziewięszyce” fortów artyleryjskich I/3 – ,,PIeszowice” i I/4-„Maruszka Las”. Działa wszystkich fortów odpowiedziały ogniem, lecz nie przeszkodziło to rosyjskiej 19 dywizji piechoty w przygotowaniach do szturmu. Około 2 godziny nad ranem ogień artylerii oblężniczej nagle ucichł, co mogło być tylko zapowiedzią rychłego ataku piechoty wroga na forty. W tym samym czasie trafiono reflektor na forcie III, co uniemożliwiło załodze obserwować przedpole fortu. Komendant fortu ppor. Altman w związku z tym nakazał czujność oraz wzmocnił posterunki. Złą widoczność potęgował padający deszcz i panujące ciemności. Załoga fortu składająca się z 37 artylerzystów i kompani węgierskich honwedów. W forcie przebywał również komendant Grupy artylerii, ppłk. Sverljuga. Rosjanom udało się niespostrzeżenie podejść praktycznie pod sam fort po zabiciu wartowników z załogi fortecznej. Zadanie było tym łatwiejsze, iż prawdopodobnie żołnierze stojący na czujkach po prostu zasnęli ze zmęczenia. O całej grozie sytuacji uświadomił dopiero żołnierzom z fortu fakt wystrzelenia rakiety świetlnej przez atakujących, będącej znakiem dla oddziałów rosyjskich do ataku. Jednocześnie w tym samym czasie, a więc o godz. 3. nad ranem żołnierze pełniący wartę przy fortecznych armatach usłyszeli dziwne odgłosy na wale i przy kaponierze. To rosyjscy saperzy próbowali podejść możliwie najbliżej, aby puszkami z bawełną strzelniczą wyeliminować karabiny maszynowe. Część Rosjan jednocześnie próbowała spuszczonymi pniami drzew zatkać otwory strzelnicze, lecz broniący się żołnierze skutecznie udaremniali te zamiary, strącając pnie drągami i wyciorami od luf armatnich. Niewykonanie tego zadania srogo się później zemściło na atakujących Rosjanach. Gdy ppr. Altman przyjmował meldunki, nastąpił atak rosyjski. Rosjanie wdarli się na wał i honwedzi, będący wewnątrz, na dźwięk dzwonu alarmowego i krzyki: ,,Rosjanie na wale” dołączyli do towarzyszy, rozpaczliwie próbujących wyprzeć Rosjan poza wał fortu. Żołnierze, którymi dowodził sam ppłk Sverljuga ruszyli na wroga z okrzykiem „Elore! Eljen a Kiraly!” (Naprzód. Niech żyje król!).
Fragment telegramu, który zawiera nakaz opóźnienia rozbiórki mostu w Nizankowicach, aż przeszedł ostatni transport benzyny do Przemyśla.
Gdy zginęła większość obrońców wału, pozostali przy życiu żołnierze wycofali się do wnętrza fortu. Aby odciąć Rosjan walczących na wale od posiłków i nie dopuścić do kolejnych ataków załoga rozpoczęła huraganowy ogień z karabinów, zaś Sverljuga zażądał o zaporowy ogień szrapnelowy na fort i jego przedpole, aby zatrzymać Rosjan i nie dopuścić do zajęcia fortu III przez atakujących. Pomimo siejącego śmierć ognia karabinów maszynowych części Rosjan udało się przedrzeć do środka fortu. Obrońcy powstrzymywali szturmujących żołnierzy wroga ogniem z karabinów i granatami ręcznymi. U dało się również zamknąć pancerne drzwi do schronów pogotowia. Rosyjscy żołnierze, jeden po drugim ginęli od kul, próbując zbliżyć się do otworów strzelniczych, chcąc wrzucić do środka ładunki wybuchowe. Jednocześnie armaty fortu III prowadziły ogień zaporowy w kierunku tych oddziałów rosyjskich, które szturmowały fortXV Borek. Po ponad sześciu godzinach krwawych walk na odsiecz obrońcom fortu III „Łysiczka” przyszli honwedzi z 7 pułku piechoty. Z okrzykiem .Rąjta! Rajta! zaatakowali Rosjan. Nastąpiła bezpardonowa walka wręcz, na bagnety, noże, łopatki. Część Rosjan na czele z jednym z oficerów popełniła samobójstwo. Załoga fortu, jak i żołnierze z przychodzącego z pomocą 7 pp. zostali zdziesiątkowani. Straty Rosjan były olbrzymie. Atakujący fort III 73 pułk piechoty w zasadzie przestał istnieć. Również większość żołnierzy z 76 ,,kubańskiego”pułku piechoty szturmujących pozostałe forty siedliskie, na zawsze pozostała na polach przed fortami. Także inne jednostki próbujące zdobyć forty siedliskie poniosły ogromne straty. Kilkuset rosyjskich żołnierzy z jednego z pułków, który dostał się pod morderczy ogień dział z fortu głównego III Łuczyce, a także I16 i II Jaksmanice chcąc przeżyć, postanowiło oddać się do niewoli. Niestety, większość z nich zginęła na polach minowych na przedpolu fortów.
Jak straszliwa to była walka, świadczy opis pobojowiska przekazany prze jednego z oficerów, który 12 października towarzyszył duchownemu podczas udzielania ostatnich błogosławieństw poległym żołnierzy obydwóch armii:
” Okropny był widok; na miejscu, w którem usiłowali wtargnąć Moskale, leżało na wąskiej przestrzeni najmniej 500 trupów, tam i sam jeden na drugim. Przed jedną przeszkodą leżeli tak gęsto, że literalnie nie było widać ziemi. Gdzieniegdzie ma stok fortu dwa stopnie: w domniemane martwe punkty utworzone przez nie chroniły się setki nieszczęśliwych przed szalonym frontowym ogniem naszych karabinów maszynowych, nie wiedząc, że właśnie przez to narażają się na pewny ogień innych, z boku ustawionych karabinów. W ciągu sekund były stopnie wypełnione drgającymi ciałami ludzkiemi. Był to widok, jakiego nie może sobie przedstawić najjaskrawsza wyobraźnia ludzka. Tu leżał jeden na grzbiecie, z rękami skrzywionymi ku górze, jakby trzymał w nich jeszcze karabin gotowy do strzału, tak jak go trzymał w momencie śmierci. Inny wydrapywał się prawie na szkarpę, uczepił się obydoma rękoma mocno górnego jej brzegu i podniósł głowę, a wtem dosięgnął go pocisk i kazał mu skostnieć w tej szczególnej postawie. Musiało się przyjść całkiem blizko, dotknąć biedaka, aby uwierzyć, że on rzeczywiście martwy. Inny leżał bez głowy i rąk, inny znowu uśmiechnięty z zerwaną górną częścią czaszki, z czaszką pustą, bez mózgu, a jeszcze ze słuchawkami telefonicznymi na uszach. Ludzie, którzy oślepieni blaskiem projektora, zamknięte oczy ręką przesłonili, zkamienieli w tej postawie. Większość leżała na grzbiecie, około nich karabiny, plecaki, sumki, kociołki i ziemia jakby wybrukowana łuskami z nabojów. Pewnemu rosyjskiemu porucznikowi udało się rzeczywiście dojść w piekielnym gradzie kul niezranionemu, aż do samego przywałku. Padł przeszyty niezliczonemi kulami, a pogrzebano go potem na stoku fortu – w osobnym grobie, aby bohatera między bohaterami szczególnie uczcić. Na kartoflisku obok, całe bataliony trupów. Chcieli się okopać, widziano jeszcze płytkie dziury i rozrzucane naokoło łopaty. Tu człowiek, który prawie że podniósł się do biegu; tam przykucnął inny, ze zjedzonym do polowy kawałkiem suchara w ustach. „
Te słowa naocznego świadka sprzed dziewięćdziesięciu jeden lat dobitnie ukazują nam, współczesnym, tragizm tamtych dni. Tym bardziej zrozumiała była radość na wiadomość z 9 października o wycofaniu się wojsk rosyjskich i przerwaniu oblężenia. Mieszkańcy miasta świętowali koniec oblężenia, a walki i przegraną Rosjan porównywano do obrony Przemyśla przed Szwedami w 1656 roku. Radość trwała krótko, bo już 5 listopada przemyska twierdza ponownie została zamknięta szczelnym pierścieniem wojsk rosyjskich. Ponownie oblegających, jak i oblężonych czekał czas bohaterskich i krwawych zmagań o Twierdzę Przemyśl, tym razem trwający prawie pięć miesięcy.
Jacek Błoński
*Artykuł pierwotnie został opublikowany w miesięczniku „Nasz Przemyśl” Listopad 2005 nr 11 (14)
O tym jak świętowano w Przemyślu w 1914 roku oswobodzenia miasta traktował wcześniejszy post ( w nim również znajdziecie w formie pdf-u broszurę „Pierwsze oblężenie Przemyśla„).
HISTORIE Z LAMUSA: pozostałe posty