Lisowczycy
Okrutni i waleczni polscy elearzy *
Lucjan Fac
Co to za szyk wojowników w wysokich, z głowy wiszących czapkach, opiętych płaszczach z szerokimi kołnierzami, ciasnych różnobarwnych ubiorach, żółtych, dobrze okowanych butach; na koniach jak wicher lekkich, rączych, obrotnych, na krótkiem siodełku z małemi wędzidłami. Twarz ich marsowa, głowy i brody golone, ale czupryna obfita i wąs znamienity. Broń: szabla krzywa, łuk i kołczan, i rusznica przez plecy zwieszona, w ręku długa rohatyna. Gdy lecą jak błyskawica, pokładają się na koniach, że mało ich co i dojrzesz. Gdzież dzisiaj takich obaczy? (1) No cóż i uroda przeminie i sława przeminie. Pozostaje pamięć, tym razem „lisowczyków”

Lisowczycy – akwarela Juliusza Kossaka
Imię całej formacji dało nazwisko płk. Aleksandra Józefa Lisowskiego, założyciela pierwszego oddziału, który stał się protoplastą dla pozostałych powstających jeszcze za życia Lisowskiego, a w jeszcze większym stopniu po jego śmierci. Lisowczyków zrodziła potrzeba chwili, a były to czasy dymitriad i interwencji polskiej na terenie Rosji. (2) Wpakowanie się w poparcie dla Dymitra Samozwańca szlachty, z ogromnym udziałem przemyskiej i sanockiej, doprowadziło do długoletniej wojny z bezpośrednim wreszcie udziałem państwa. Na ogromnych przestrzeniach Rosji wyrosły formacje klasycznych kondotierów, których żywiła wojna. Żaden to ewenement w Europie, ale oparty na formacjach szybkiej, lekkozbrojnej jazdy okazał się nowością i to na tyle niebezpieczną, że wzbudzał popłoch i przerażenie.
„To żołnierz co zbiegał Rossyę całą od lodowatego do kaspijskiego morza, od gór uralskich do Dniestru, Finlandyą, Węgry, Szląsk, Morawy, Czechy, był wszędzie prawie dokąd sięga niemiecka mowa; co przeszedł Alpy, do Włoch zaglądnął, Ren dwa razy przebrodził, przeleciał Lotaryngją, Szmpanią, Pikardją, Paryż swem zbliżeniem przeraził …. Lisowczyk którego imię nikomu w siedemnastym wieku obcem nie było …. obywatel świata.(…) Żołnierz lekkiej zbroi nieprzyjaciela napadami trapi, dowóz zapasów odcina, drogi niepokoi, prowincje pustoszy, do obozów żywności sprowadza …” (3)
Ten wczesny okres działalności z okresu dymitriad wiąże się z drugą nazwą, jaką zaopatrzono lisowczyków, czyli elearzy, a ta z kolei bezpośrednio z historią naszego, ruskiego województwa, a szczególnie ziemi przemyskiej i sanockiej.
ELU JARO!
Babica. Jadąc z Rzeszowa od strony Boguchwały, ostania miejscowość przed Czudcem. Na początku XVII wieku był to raczej przysiółek Czudca, ot … zaledwie kilka, może kilkanaście chałup położonych zresztą dosyć wysoko. W XIX wieku karczmy tu nie było, chociaż nie wiemy, jak było wcześniej. Miejsce jak wiele innych, a jednak w sposób szczególnie symboliczny łączy się z historią najbardziej niezwykłej jednostki w całej historii polskiej armii i wojskowości – Elearów, znanych bardziej pod nazwą lisowczyków. Są nawet tacy, co określili ich mianem komandosów Zygmunta III.
Na tej to właśnie Babiej Górze (Babicy) w 1608 r. po raz pierwszy spotkały się zaciągi podgórza krakowskiego i sanockiego z zaciągiem węgierskim. Stawili się na wezwanie księcia Jana Piotra Sapiehy starosty uświackiego do wyprawy na Moskwę w służbie cara Dymitra (Samozwańca). Przybyli Węgrzy ” (…) po braterskim powitaniu, podali sobie używane już od wielu lat przez podobnych ochotników hasło węgierskie: Elu jaro! Naprzód!, z kąd ich też przewodnikami czyli Elejarami nazwano.” (4)
Przechodzili niezwykłe koleje żołnierskiego losu. W zasadzie nie mogła się bez nich obejść żadna większa awantura militarna. Szczególną rolę odegrali w okresie dymitriad oraz czeskiego etapu wojny trzydziestoletniej. Z tym drugim okresem ich historii związany jest ponowny pobyt pod wspomnianą już Babią Górą czyli Babicą. Miał on miejsce w 1619 r., kiedy to w oczekiwaniu na zaciąg hr. Jana Humanaja, węgierskiego senatora i stronnika cesarza Ferdynanda, rozłożyli się pod Babicą obozem. W porównaniu z pierwszym pobytem w r. 1608, pozostało ich przy życiu niewielu. Wspominając ten czas i poległych przyjaciół, udali się do kościoła w Pietraszówce (dzisiejsza Boguchwała) i tam odśpiewali hymn dziękczynny. Niespokojne pogranicze, za sprawą węgierskich sabatów, niespokojnej szlachty, stało się jeszcze bardziej niespokojne.

Lisowczyk na pikiecie (drzeworyt Michała Kluczewskiego według rys. Władysława Szernera, 1882)
Jerzy Drughet de Homannay (Hommonay) był synem Eufrozyny Doczi de Nagluczy, która była trzykrotnie zamężna. Pierwszy raz z Drughetem i z tego małżeństwa pochodził nasz bohater Jerzy, drugim mężem był Krzysztof de Tiefenbach, generalissimus wojsk węgierskich, trzecim Stefan Jan Mniszech, syn Jerzego, starosta sanocki i wojewoda sandomierski. Jak pisze W. Łoziński, ten trzeci związek matki sprowadził Jerzego Drugheta do ziemi przemyskiej, a rzec można nawet, że na jej nieszczęście. Wojewoda Mniszech ciągle potrzebujący pieniędzy i rujnujący się na wsparciu finansowym swojej córki Maryny i zięcia Dymitra Samozwańca skorzystał z pomocy swojej bogatej synowej Eufrozyny jak i jej syna Jerzego Drugheta. Często brał pieniądze pod zastaw posiadłości ziemskich. Tak stało się ostatecznie z Załoźcami, ale to był dopiero początek. Mniszchowie pakowali w dymitriady wszystko, co się dało. W końcu pod zastawem znalazła się większość dóbr rodzinnych. Z czasem również Chyrów i Dobromil w ziemi przemyskiej, że o Laszkach Murowanych, skąd w swoją ostatnią podróż do Moskwy wyruszyła nasza rodaczka caryca Maryna Mniszchówna, nie wspomnę. Tak więc w osobie hrabiego J. Humanaja zyskała ziemia przemyska nowego szlachcica.
Drughet Hommonay to na swój sposób niepowtarzalna w historii naszej ziemi rodzina i dlatego warto o niej wspomnieć w oddzielnym opracowaniu. Na razie niech nam wystarczy, że to właśnie zaciągi hr. Humanaja ściągnęły na Podkarpacie tłumy wszelkiej maści najemników, awanturników, typów spod ciemnej gwiazdy, jakby ich dotychczas było za mało. Stąd wyruszyli na Węgry do bitwy pod Humennem, stąd pomaszerowali na Śląsk i na teatr działań wojny trzydziestoletniej, biorąc udział w tak zwanej pierwszej odsieczy Wiednia. Opinia o lisowczykach, naszych elearach, błyskawicznie się ugruntowała. Była jednoznacznie fatalna, gdy chodzi o okrucieństwo i jednoznacznie zachwycająca, jeżeli idzie o odwagę, waleczność i sztukę walki. I już wkrótce wszyscy, dosłownie cała Europa, mówiła o nich. Niestety częściej jednak o okrucieństwach, grabieżach i gwałtach, aniżeli wojennych przymiotach.
CHOCIM. 28 WRZESIEŃ 1621 – dzień Lisowczyków
Czy jednak tylko śmierć, zniszczenie, warcholstwo i dbałość o własne łupy towarzyszyły polskim elearom? Spójrzmy, co działo się w godzinie ostatecznej próby, kiedy ważyły się w 1621 r. pod Chocimiem losy Rzeczypospolitej. W krytycznym momencie lisowczycy odegrali niebagatelną rolę w utrzymaniu obrony chocimskiego obozu. Na szczególną uwagę zasługuje współpraca z oddziałami kozackimi atamana Piotra Konaszewicza Sahajdacznego, która doprowadziła do furiackiego kontrataku sięgającego głębi tureckiego obozu.
„Z polskiej strony nie tyle szeregowców, ile starszyzny utracono. Mianowicie narażając się najbardziej lisowczycy dotkliwe tego dnia ponieśli straty. Rotmistrz Jędrzejowski ciężko przebity, ledwie o parę godzin zwycięstwo swoich przeżył; drugi rotmistrz Ryszkowski dzidą pchnięty na miejscu został. Jakuszewski w kolano postrzelony, a w tem miejscu sam Rusinowski w oczach hetmana chwieje się i spada z konia …. Kula armatnia pietę mu zgruchotała. Garną się doń wierni towarzysze, i omdlewającego na swych rękach do obozu zanoszą. Nie mało i innych walecznych rycerzy tego dnia krew swą przelało, i u progu lubej ojczyzny z ciał swych wał nieprzebyty jej założyło.” (5)
Aż nadszedł 28 września. Dzień w którym uderzenie tureckie spadło na okopy bronione przez piechotę płk. Denhoffa. Atak powitany został przez piechurów rzęsistym ogniem, wtedy oddziały tureckie przeniosły główny wysiłek uderzenia na polskie, lewe skrzydło, gdzie znajdowały się oddziały lisowczyków zajmujące pozycje pomiędzy oddziałami kozackimi i koronnymi.

Lisowczycy nad Renem – mal. Juliusz Kossak, 1866
” Nigdy odkąd istnieli, i nigdy potem w tak oczewistem nie pozostawali niebezpieczeństwie. Przyzwyczajeni do konnej walki, krótkie mieli strzelby i pistolety, krótkie szabelki, a w koniu zaufani, niskim się i niemocnym otoczyli wałem. – Skoro do nich najdoborniejsze Janczarów przystąpiły szeregi, zsiadły z koni i wraz z hurmą tureckiego ludu, opatrzone w drewniane tarcze dla odparcia pocisków, jakich u nich dotąd nie widziano, zaczęły się cisnąć jak szaleni, oczy na śmierć zamykając, i na padające wkoło trupy nie bacząc, (…) runęli zewsząd na Lisowczyka. – Broń, strzały, ludzie zmieszali się, w okropnym natłoku trudno było rozpoznać przyjaciela od wroga, pchali się i odpychali nawzajem. Tatarzy okropnie rycząc i z dział prażąc od tamtego brzegu jakoby do nich przepłynąć chcieli, powiększali trwogę i zamieszanie. Zwarł się mąż z mężem, każdy krok ziemi gęstym był zawalony trupem. Walczyła starszyzna jak prosty towarzysz, sama czeladź ostatnie siły wytężała. Już dobyli wału Janczarowie, już wpadli do ich obozu, już zaczęli Lisowczycy powątpiewać o sobie, słali gońca za gońcem po posiłki „Giniemy, giniemy” wołali, „jeżeli nas co tchu nie wspomożecie”. Wyprawia Lubomirski piechotę Almadego, wysyła Bobowskiego i Mikołaja Kochanowskiego, bieży na gwałt przyboczna królewicza piechota, owszem i nadworni jego Szkoci i Irlandczycy. Chory Władysław zapomina o sobie, nie mogąc sam iść na ratunek, ogołaca się z ludzi, byle szlachetnych wspomóc wojowników. Już całe dwie godziny zażarta trwa walka, już dzień ostatni dla nich wschodzić się zdaje, przerzedzone szeregi, polegli najdzielniejsi mężowie, inni ciężkiemi ranami okryci. Już dwa razy odparte natarczywe Janczarów napaści. Rozjuszony sułtan po trzeci raz szturm odnowić rozkazuje, a gdy mu któryś z dowódców przekłada, iż na próżno czoło wojska swego na zgubę podaje „Jak stracę osłów” zawoła „ w ten czas dopiero będę miał konie!” te słowa od ust do ust przelatując, odwagę zmieniają w wściekłość. Janczarowie biorą w zęby noże, podnosząc szable i z okropnym wrzaskiem wpadają po raz trzeci na Lisowczyków. Gdy tak coraz groźniej rośnie niebezpieczeństwo, baczny na wszystkie strony Lubomirski, nie mogąc odsłaniać zupełnie obozu, woła, aby każdy dziesiąty ze wszystkich chorągwi biegł na ochotnika w pomoc zakrwawionym, i już z oczywistą zagładą pasującym się Lisowczykom. Ledwie usłyszeli głos wodza, rzucają tu i ówdzie szeregi bitni żołnierze, ubiegają się młodzi ze starszymi, pierwsi pałając żądzą odznaczenia się, siwi weterani dla znalezienia chwalebnej śmierci. „Spieszyło, mówi Sobieski, do Rusinowskiego okopów wspaniałe rycerstwo, głowy swe niosąc ojczyźnie w darze, a słabi głośno narzekali, że im zdrowie podobnej przysługi nie dozwala. Przewracał się na swym łożu dzielny Rusinowski, chwytał za miecz, wołał na swoich „Wytrwajcie, wytrwajcie bracia, to wasz dzień, to wasz chrzest krwawy” i chciał bieżyć i znowu opadał z największą rozpaczą na bolesnej pościeli. Ale przeważna pomoc odświeża znużone szeregi, …. Lisowczycy wolniej oddychają, z zakrwawionymi twarzami, cali brudną zafarbowani posoką, w jeden kłębek spojeni wychodzą i rzucają się w najgęstszą tłuszczę tak, że im prawie w bok wrogom rusznice wtykać i ręczną bronią rozprawiać się przyszło. Piersiami swymi odparli Muzułmanów w pole, gdzie tych znowu nowa czekała porażka.” (6)
Trudne powroty
Można szaleć w młodości, ryzykować, a w towarzystwie kompanii współtowarzyszy, często pod wpływem alkoholu, rozum tracić. Dobrze rozumiał to H. Sienkiewicz, ukazując w towarzyszach Andrzeja Kmicica, elearów z pierwszej odsieczy wiedeńskiej. Jednak po nawet największych ekscesach przychodzi jakieś umiarkowanie i refleksja. Mogą spowodować nostalgię, chęć powrotu do domu. Jednak z tak zszarganą opinią było to, okazuje się, niezmiernie trudne, tym bardziej że nie broniło ich żadne prawo. Byli banitami, wyjętymi spod prawa. Szlachta często nadużywała swojej pozycji społecznej, by odegrać się na lisowczykach, którzy swoją sławą wojenną nieraz przewyższali dorobek rycerski niejednej rodziny szlacheckiej. Przykładem takiej prowokacji może być zajście w Przemyślu, gdy właśnie po chocimskiej bitwie powracało rycerstwo do domów. Nieopłacone chorągwie na własną rękę zaopatrywały się po drodze w zasadzie we wszystko, nieraz posuwając się do zwyczajnej kradzieży. W Przemyślu stanęły chorągwie Opalińskiego, Klonowskiego, Tarnowskiego, Zborowskiego, Gniewosza i lisowczyków. Z pewnością były to po chocimskiej kampanii chorągwie mocno przerzedzone, jednak dawałoby to wielkość rzędu ok. co najmniej 1000 żołnierza. W. Łoziński i J. Motylewicz piszą, że dokazywały one strasznie. (7) W Przemyślu rzuciły się na siebie w pewnym momencie roty Gniewosza i lisowczyków. Jeden z lisowczyków wniósł skargę do Sądu grodzkiego o zajęcie mienia! Skarżył się, że mu rota Gniewosza odebrała oprócz gotówki, broni itp., kielich, wielki pozłocisty, sadzony diamentami, rubinami i szafirami, „który ten to protestujący, w Niemczech gromiąc heretyki, zdobył”!! Tak swoją drogą ciekawe suveniry przywozili sobie z eskapad do Niemiec lisowczycy. Nie dziwi, że ich tam zapamiętali! I to jak! Byli postrachem, a niańki straszyły nimi małe dzieci! No cóż, takie były czasy.

Strzelanie z łuku – mal. Józef Brandt, 1885
Wśród lisowczyków nie brak i znanych później postaci jak: Jacek Dydyński czyli Jacek nad Jackami, bohater powieści Józefa Hena i Jacka Komudy. Pochodził z Niewistki i po swoich eskapadach z lisowczykami po powrocie w rodzinne strony zaczął się wynajmować do różnorodnych usług o charakterze sądowniczo: windykacyjno-egzekucyjnych. Pecunia non olet, brał pieniądze od wszystkich, byle płacili, ale prawdą jest, że również nigdy nie odstępował swoich pracodawców, nawet gdy popadali w spore opały. Niemniej jednak, gdy tylko wygasał kontrakt, po uzyskaniu zapłaty był do dyspozycji w zasadzie każdego, kto gotów był zapłacić. Był Jacek nad Jackami według W. Łozińskiego Lisowczyk zaprawiony w dobrej szkole, ćwiczony na czatach, zasadzkach i podjazdach, śmiały, ale bardzo ostrożny i przebiegły, lis szczwany, co się zowie, tylko do terminu wierny, po terminie bez skrupułów gotów przejść do partii przeciwnej. (8) Jest z Przemyśla Jan Kruszewski. (9) Wśród lisowczyków jest również pogromca Władysława Stadnickiego, syna Stanisława Diabła, na którego ruszył cały powiat przemyski, aż go dopadł w Krzemienicy nad Wisłokiem, niejaki Szachnowic. Chełpił się później, że to on Stadnickiego dorwał, własną ręką ubił i kaftan jego dukatami naszywany, w zdobyczy odniósł. (10) W 1623 r. kupa lisowczyków pokazała się w Przemyślu. Był wśród nich niejaki Tuszyński. Z kolei w rejonie Arłamowa doszło do starcia, w którym zginęło kilku lisowczyków. W roku następnym pospolite ruszenie pod Bieczem zbiło oddział elearów Mikołaja Karasia, który przez blisko rok swawolił na Pogórzu. Z Rzeszowa pochodził niejaki Sawicki, który swój oddział zorganizował i dokonał wypadu na Śląsk, został jednak przyłapany i zamordowany. (11)
Powrót do „normalnego” życia po takich eskapadach sam w sobie był niezwykle trudny dla eleara, lisowczyka. Niektórym się udawało, chociaż musieli za to zapłacić surową cenę. M. Dzieduszycki przetacza przykład Walentego Przygody, który 3 czerwca 1625 r. w Rzeszowie złożył uroczystą przysięgę: Stając osobiście przed urzędem miejskim Walenty Przygoda, zdrowy na umyśle i ciele, dobrowolnie zeznaje i obowiązuje się nam na swej osobie i swej majętności, że nigdy nikomu w mieście Rzeszowie obelgi żadnej nie uczyni, skromnie żyć będzie, nikogo nie skrzywdzi, jeżeli zaś od kogo krzywdę lub szkodę poniesie, sprawiedliwości w przyzwoitym sądzie, nie zaś gwałtownej zemsty szukać będzie, tych których czasami pokaleczył , wynagrodzi, i pod karą gardła do Lisowczyków nie powróci. Wydaje się, że z naszego regionu przypadków ucieczki do elearskiego życia musiało być sporo, skoro kasztelan sandomierski, a pan na rzeszowskich włościach, Mikołaj Spytek Ligęza zwrócił na ten problem uwagę w akcie wydanym w trzy dni później 6 czerwca 1625 r. Iż na pomnożeniu obywatelów i rzemieślników i cechów każdemu miastu zależy, aby ich przybywało, nie ubywało, a zwykli to czynić, że dobrzy rzemieślnicy i towarzysze ich na swawolą do Lisowczyków wychodzą, i za lada co majętności swe tyrają: zabiegając temu rozkazuję wójtowi i urzędowi miejskiemu rzeszowskiemu, będąc panem dóbr moich dziedzicznych, aby ani wójt, ani podwójci, ani burmistrz, ani rajce, ani cechowi, nie ważyli się przyjmować i odprawiać bez konsensusu ręką własną mą pisanego rzemieślników z Rzeszowa ani puszczać, pod stem grzywien na wójta i podwójciego i radzieckich bez miłosierdzia na kościoły oba i na szpital irremisibiliter (bez odpuszczenia). (12)
Niezwykła to epoka, w której egzystencja w zasadzie była walką o przeżycie. Niemniej jednak epoka niesamowicie interesująca, wręcz pasjonująca swoimi epizodami, których odkrywanie na nowo sprawia z pewnością wiele przyjemności. O elearach można by faktycznie długo mówić, pominąłem zresztą tę czarną kartę z ich historii nie dlatego, by im jakiś pomnik budować, odpuszczać winy, bo z pewnością ich sporo i na tę złą sławę słusznie zasłużyli. Jednak warto przywrócić ich pamięci zbiorowej, szczególnie w naszym i tak bardzo ciekawym pod względem historycznym i atrakcyjnym turystycznie regionie.

Lisowczyk – mal. Juliusz Kossak (ok. 1860–1865)
PRZYPISY:
1) M. Dzieduszycki, Krótki rys dziejów i spraw Lisowczyków, t. I, Lwów 1843, s. 3
2) H. Wisner, Lisowczycy, Warszawa 1995. Publikacja Henryka Wisnera jest w sumie najnowszym opracowaniem na ten temat. Mimo wielokrotnie podejmowanego wątku w prasie czy też na stronach internetowych, nie ma publikacji nowszej. W kwestiach szczegółowych opłaca się więc sięgnąć do monumentalnego, a wielokrotnie cytowanego przeze mnie opracowania M. Dzieduszyckiego oraz Ks. Wojciech Dęboleckiego, Pamiętniki o Lissowczykach czyli przewagi elearów polskich, Kraków 1859.
3) M. Dzieduszycki, dz. cyt., s. 3-4.
4) A. Schneider, Encyklopedya do krajoznawstwa Galicyi, Lwów 1874, s. 42.
5) M. Dzieduszycki, dz. cyt., t. 1, Lwów 1843, s. 61.
6) Tamże, s. 86-87.
7) W. Łoziński, Prawem i lewem, t. I, Kraków 1960, s. 175. J. Motylewicz, Społeczeństwo Przemyśla w XVI i XVII wieku, Rzeszów 2005, s. 173.
8) W. Łoziński, Prawem i lewem, t. I , Kraków 1960, s. 52.
9) Być może również nijaki Krajowski.
10) M. Dzieduszycki, dz. cyt. , s. 349.
11) Tamże, s. 444.
12) Tamże, s. 362- 363.
* Tekst L. Faca pt. „Lisowczycy czyli elearzy polscy” ukazał się pierwotnie w czasopiśmie „Nasz Przemyśl” nr 5 (139)/2016
Czasy I Rzeczpospolitej: pozostałe posty







